Fuck Buttons
Slow Focus
[ATP; 22 lipca 2013]
Po czterech latach wydawniczej ciszy Andrew Hung i Benjamin Power poddali swe brzmienie odważnej reformie: wibrujący noise rozwiódł się z obecnymi na „Street Horrrsing” i „Tarot Sport” pastelowymi ornamentami, wchodząc jednocześnie w konsekwentny mariaż z przestrzennymi, trybalnymi partiami. Za największy sukces tej (r)ewolucji można uznać fakt, że we wspomnianym powiewie plemienności udało się formacji uchwycić zdehumanizowany pierwiastek (sic!), budzący, proporcjonalnie do zagarniętej z energetycznego źródła życiodajnej siły, uderzające wrażenie nihilizmu, destrukcji i izolacji.
Trafną ilustrację wspomnianej hipotezy stanowi otwierający krążek „Brainfreeze”, z bardzo agresywnym, egzotycznym rytmem, ciętym niczym kruche drwa przez rozedrgane ostrze potężnego syntezatora. Zakorzenienie w melodii, będące, bądź co bądź, silną podstawą muzyki europejskiej, jawi się tu jako anachroniczna mrzonka, zdezawuowana przez paletę możliwości i inspiracji związanych z funkcjonowaniem w globalnej wiosce. W podobnej stylistyce utrzymane jest odrobinę żywsze od openera „Sentients”, rozpędzane nakładaniem na siebie kolejnych patternów (kwaśny motyw przewodni na wysokości 1:55 – najlepszy!) i stanowiące wyrazistą pieczęć na cyrografie zatwierdzającym nowy rozdział w historii grupy.
Warto pochwalić też „Stalkera” i „Hidden XS”, czyli kawałki ewidentnie rywalizujące na czas trwania (10:09 vs 10:13). Pierwszy z wymienionych bardzo udanie sprawdza się w swojej programowości, zachęcając do namysłu, jak, przy tak futurystycznym soundtracku, prezentowałaby się post-apokaliptyczna Zona z dzieła Tarkowskiego. Co istotne, ma do tego pełne prawo, w końcu falujące trawy, szemrzące strumyki, poczucie pustki i wszechogarniająca tajemniczość wydają się idealnym wizualno-mentalnym krajobrazem dla takiej muzyki. Closer z kolei początkowo sprawia wrażenie banalnej kompozycji na poziomie instrumentalnych ćwiczeń dla sześciolatka, ale po upływie niecałej minuty znów pojawia się świetnie zmasterowany rytm, a utwór ożywa, przyciągając uwagę już do samego końca. A przecież tracklista kryje jeszcze „The Red Wing”, „Year Of The Dog” i „Prince’s Prize”, rozbijające zastygłą dźwiękową magmę szczyptą niezbyt symetrycznych, ale jednak melodii.
„Slow Focus” wydaje się najbardziej spójnym (umiejętna ciągłość brudnych, chwytliwych repetycji) i równym (brak ewidentnych highlightów) wydawnictwem zespołu. Osobiście odbieram je jako subtelną, depresyjną w swej wymowie groźbę zmechanizowanego rozprawiania się przez technologię z, jakże istotną i potrzebną w muzyce, bezcelową spontanicznością. Nie ulegając jednak egzystencjalnym dywagacjom i, być może, bezpodstawnym lękom, zakończę luźnym nawiązaniem do pięcioletniej już recenzji Macieja Maćkowskiego.
W 2008 roku niezwykle trafnie spuentował on specyfikę pierwszego longplaya grupy: „Efekt końcowy to intrygująca momentami mieszanka, która może stanowić odpowiedź na pytanie jak brzmieliby M83, gdyby KTL więzili ich przez 24 lata w piwnicy i urządzali codzienne pobudki przy dźwiękach This Heat”. Indoktrynacja najwyraźniej wciąż trwa, bo z M83 nie zostało już prawie nic, za to do KTL jakby dużo bliżej. Czy ograniczenie dynamiki na rzecz stricte drone’owej agresji rzeczywiście będzie kolejnym krokiem grupy? A może zrobią wszystkim psikusa i zajmą się czymś dużo przystępniejszym („Olympians” udowodniło przecież ogromny potencjał duetu do chwytliwych singli)? Mam nadzieję, że odpowiedź przyjdzie nieco szybciej, niż za kolejne cztery lata.