AlunaGeorge
Body Music
[Island; 29 lipca 2013]
Można o „Body Music” mówić przez pryzmat tego, co na tej płycie jest i czego na niej nie ma. Gdybyśmy przyjęli tylko i wyłącznie pierwszą optykę, to musiałbym chyba debiutowi Aluny i George’a wlepić soczystą dyszkę, bo nie znajduję na tym krążku ani jednego momentu, do którego mógłbym zgłosić zastrzeżenia. Wiatr hula po stronie minusów. To ultraprzebojowa, perfekcyjnie zrealizowana wizja muzyki pop na miarę 2013 roku – zdecydowanie bardziej „be here now” niż retro czy futuro. Ale nie ma tak dobrze, bo rozprawa nad „Body Music” rozgrywa się też poza tym albumem, na innych płytach, nawet tych tegorocznych – nie ma tu przecież wyrafinowania „Dorgas”, artyzmu „Overgrown” czy pełnometrażowych ambicji „The 20/20 Experience”. Debiut londyńskiego duetu cieszy trzynastoma znakomitymi piosenkami, z których po prostu nie wynika żadna konkretna historia. To nie zarzut, dopóki potrafimy się przestawić na czerpanie frajdy z doskonałego formalnie popu.
Alunę Francis i George’a Reida poznaliśmy już grubo ponad dwanaście miesięcy temu, a ich dwa ubiegłoroczne single – „You Know You Like It” oraz „Your Drums, Your Love” – przebojem wdarły się do naszego podsumowania piosenkowego 2012. Oba są zresztą ozdobami tracklisty „Body Music”, a ich zestawienie dobrze pokazuje rozpiętość twórczej metody duetu – na tkanych z mikroskopową precyzją podkładach Reida, jego artystyczna partnerka odfruwa w rejony zarezerwowane dla ikon 90’sowego r’n’b, niezależnie czy chodzi o rozbujane, imprezowe hiciory, czy zmysłowe, pościelowe niemalże tematy. Post-dubstepowa, zakorzeniona we współczesnej muzyce basowej estetyka produkcji George’a nie jest niczym szczególnie oryginalnym na swoich własnych prawach, podobnie jak cukierkowy, wysoki, bardzo dziewczęcy śpiew Aluny – razem jednak potrafili tu stworzyć coś, co brzmi świeżo i bardzo na czasie.
Nie ma specjalnego sensu opisywanie tracklisty punkt po punkcie, bo jej poziom jest niezmiernie równy. „Ostatni raz tak równą popową płytę słyszałem w 1979 roku”. Z zarzutami, że pod koniec albumu siada napięcie, zgodzić się można jedynie gdzieś do trzeciego, czwartego przesłuchania płyty – kiedy nieco wypali się zachwyt nad „Attracting Flies” czy „Kaleidoscope Love”, równie przebojowe „Just A Touch” albo dwie intymne ballady zamykające podstawową część „Body Music” pozwalają nadal cieszyć się tym longplayem. A przecież w środku mamy jeszcze większe delicje i to z dwóch zupełnie różnych światów – idealnie lśniący, mantryczny „Diver”, nad którym unosi się wrażliwość spod znaku Jamesa Blake’a albo inc., zostaje skontrowany parkietowym wymiataczem „Lost & Found”, wywodzącym się w prostej linii z drum’n’bassu. To zresztą może być przepustka Aluny i George’a do czołówek brytyjskich list przebojów – łatwo sobie wyobrazić, jak ten chorobliwie zaraźliwy kawałek jednoczy ze sobą tamtejszych miłośników urbanizerowej „komercji”: od Disclosure, przez Rudimental, po Chase & Status.
Oczywiście „Body Music” to nie tylko konkretne piosenki, ale też osobowość frontmanki projektu – artystki, u której stuprocentowa bezpretensjonalność idzie w parze z naturalnym magnetyzmem. Francis to ani wyfiokowana diwa w typie Beyonce, ani też pyskata hip-hopowa typiara z przerostem pewności siebie. Bije z niej pewnego rodzaju normalność w stylu „girl next door”, ale też zniewalający urok, który jest połączeniem jej niebanalnej urody i seksapilu, dużego luzu estradowego i wreszcie charyzmy, która objawia się, kiedy bierze mikrofon do ręki. To nie jest przypadek wokalistki, która zdobędzie słuchacza kaskaderskimi skokami po nieosiągalnych dla reszty konkurencji nutkach. Aluna z pewnością umie świetnie śpiewać, ale jej tajemnica polega raczej na czymś, czego nie da się wyćwiczyć – to wokalna intuicja, która odpowiada za dziesiątki trafionych artystycznie decyzji i koniec końców za dobry SMAK, najwyższą klasę całego jej wokalnego performance’u. Dodatkowo słodka, rozmiękczająca słuchacza barwa głosu, w połączeniu z ujmującą brytyjskością akcentu, kwalifikują ją do kategorii „mogłaby zaśpiewać nawet książkę telefoniczną”. Z czego Francis skwapliwie korzysta, bo o poezji czy pokoleniowych linijkach w przypadku „Body Music” z pewnością mowy nie ma.
Ale nawet bez tego w przypadku „Body Music” możemy mówić o jednym z najważniejszych debiutów roku. Operując wachlarzem inspiracji od Marvina Gaye’a, Jeffa Buckleya i Radiohead, po Timbalanda, Neptunes i pokaźną kolekcję r’n’b z lat dziewięćdziesiątych (najlepszym tego dowodem wyluzowany cover „This Is How We Do It” – billboardowego szlagieru Montella Jordana z samego środka ostatniej dekady XX wieku), Aluna i George wypracowali niezwykle konsekwentną wizję artystyczną, którą następnie zrealizowali z imponującą lekkością, niby od niechcenia, bez całego ideologicznego bagażu i pisanych w uniesieniu manifestów – za pomocą kilkunastu bardzo dobrych piosenek. Ich płyta może się nawet komuś wydać podejrzanie przyjemna, przesadnie lekkostrawna, zbyt nieskazitelnie fajna. Ale to już czyjś problem, nie mój.
Komentarze
[1 października 2013]
[25 sierpnia 2013]
a bodymusic - krążek zabójczo dobry, równy. na osiem zasługuje, a nawet na 8,5. i tak outlines najlepszy, takie lekkie wprowadzenie do późniejszej petardy. ale, jak mówiłam, mimo że mi się podoba, po jakimś czasie stopuję. za pół roku sobie przypomnę.
[8 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
Dorgas - hipsterska potrzeba posiadania czegoś zupełnie nieznanego na własność, żeby móc się do tego odwoływać bez strachu, że ktoś podważy nasz ekspercki poziom
;)
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
Oficjalna tracklista ma chyba czternaście utworów, przy czym cover "This Is How We Do It" bywa oznaczany jako bonus track. Wydanie deluxe zawiera dodatkowo pięć piosenek (w sumie 19).
[7 sierpnia 2013]
i ile w końcu jest piosenek na BM, 13 czy 14?
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]
[7 sierpnia 2013]