Ocena: 7

Wojciech Bąkowski

Kształt

Okładka Wojciech Bąkowski - Kształt

[Bocian Records; 14 czerwca 2013]

Zależności występujące pomiędzy produktem i opakowaniem? Merchandesign? Nam, odbiorcom brzmień, wiedza na takie tematy wydaje się zbędna, ale spośród wszystkich dyscyplin sztuki, to właśnie na gruncie muzyki elementy strategii marketingowych odgrywają szczególną rolę. Ten, z punktu widzenia kultury, problem, dotyczy nie tylko wielkich wytwórni, ale w jakimś stopniu skłania ku refleksji nad kreatywnością niszy, która często do twórczości właściwej wiedzie nas okrężną drogą pomysłowych nośników, interesującej formy dystrybucji, czy intrygujących historii dotyczących samego aktu tworzenia. I chociaż w przypadku wydawnictw niskonakładowych ciężko jest używać terminu marketing, choćby z uwagi na wyniki sprzedaży (myślę głównie o Polsce), to przecież wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę, że tzw. otoczka budująca często legendarność to fakt dość kontrowersyjny, w dodatku towarzyszący sztuce od zarania dziejów kultury popularnej (i wcześniej).

Dlaczego o tym piszę, recenzując „Kształt”? Otóż Wojciech Bąkowski jawi się nam jako artysta zabiegający o czystość przekazu. Poznaniak, który dość krytycznie odnosił się do sposobu wydania ostatniej płyty Niwei (limitowany winyl), tym razem wydaje solowy materiał nakładem pięciuset sztuk na tradycyjnym, z dzisiejszego punktu widzenia, nośniku CD, uzupełnionym o skromną zawartość poligraficzną z oszczędnymi informacjami dotyczącymi produkcji. Kiedy zsumujemy to z jego niechęcią do wizualizacji na koncertach, wizerunkiem scenicznym, czy nawet sposobem prowadzenia fanpejdża, otrzymamy obraz artysty ze wszech miar starającego się odzierać swoją aktywność twórczą z wszelkich zbędności odwracających uwagę od jej sedna. I w tym momencie wkraczają złośliwcy: przecież ostentacyjna bezpośredniość, minimalizm, to przecież też część wizerunku. W końcu sam o tym rozprawiam przez pół recenzji, zamiast skupić się na muzyce. Coś w tym jest.

Słuchanie „Kształtu” jest jak granie uszami w „Ponga”. Choć aura tej muzyki jest zbieżna z produkcjami Szczęsnego na Niwei, to w świetle solowej płyty Bąkowskiego okazują się one brzmieniami wymuskanymi i dopieszczonymi. „Kształt” to coś cięższego, bardziej geometrycznego, wybebeszającego mechanizmy produkcji. Prostota, a momentami nawet zamierzone kalectwo są na tej płycie akcentowane bez żadnych ogródek. Dźwięki przeskakują po kanałach ślamazarnie, bez jakiejkolwiek dyskrecji. Dlatego też wspomniana atmosfera pikselozy ewokowana jest głównie za sprawą prostego syntezatora. Ale być może dzięki temu słuchacz ma okazję poczuć się jak kwadratowy ludzik stąpający po chłodnym lastryko. Poza tym Bąkowskiemu udaje się na tej płycie osiągnąć efekt podniosłych repetycji przy jednoczesnej ucieczce od transowości (to rzecz o której wielokrotnie wspominał w wywiadach). Więcej tutaj natężania mroku, dozowania barw niż operowania tempem, czy rozbudowywania kompozycji.

„Kształt” to też testowanie cierpliwości słuchacza, prowokowanie. Zresztą bezkompromisowość tej produkcji daje o sobie znać już po pierwszych sekundach, kiedy zostajemy potraktowani wyciem klawisza naśladującego pędzący ambulans. Ale trzeba też wspomnieć o tekstach, bo to przecież jądro muzyki Bąkowskiego. Więcej tu powtarzania fraz, mniej rozgadania (w porównaniu z Niweą) – przede wszystkim cedzenie słów, podsuwanie obrazów. Ale potencjał jaki kryje się w jego świecie przedstawionym, jest odwrotnie proporcjonalny do ilości używanych środków. Przecież linijki: „Świat mi wali sercem” czy „Bóg/nudzi/nieskończony”, poza tym, że zapadają w pamięć za sprawą błyskotliwej gry słów, rozbrajają swoją niespodziewaną trafnością.

Zawartość „Kształtu” mogłaby odnajdywać się w przestrzeni galeryjnej, odtwarzana na słuchawkach, gdyż do recepcji tej muzyki wymagane są pokłady intensywnego skupienia. To świadczy nie tylko o proweniencji Bąkowskiego, ale i o uniwersalności jego języka, który jest przekładalny na różne płaszczyzny, co obrazuje konsekwencję i spójność jego działań. Zresztą, przecież tylko ktoś miłujący porządek mógł nagrać pean na cześć niemieckiej infrastruktury (vide „Berlin Hauptbahnhof”). Dlatego wszelkie wątpliwości dotyczące kreowania wizerunku nakreślone przeze mnie w drugim akapicie, w wypadku Bąkowskiego mogą zostać zbyte. To w końcu twórca tak mocno kojarzący się z wiarygodnością, że jego charakterystyczny sposób aktywności promocyjnej przyjmujemy za dobrą kartę. Można w niej dostrzec dokładnie tę samą szczerość, która bije z jego muzyki, tekstów, animacji i wystaw.

Rafał Krause (17 lipca 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Andrzej
[27 września 2013]
Chujowe nie polecam
Gość: helo
[18 lipca 2013]
może merchandesign?
Gość: elo
[18 lipca 2013]
chyba merchandising w drugim zdaniu
Gość: jej
[18 lipca 2013]
tekst bardzo dobry, moze na to warto zwrocic uwage
Gość: krause nzlg
[17 lipca 2013]
ciężko powiedzieć, ale dzięki za uwagę, będzie poprawione
Gość: mu
[17 lipca 2013]
"efekt podniosłości repetycji", czy to jeszcze jest po polsku?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także