Karl Bartos
Off The Record
[Bureau B; 15 marca 2013]
Pierwszy po wielu latach koncert Kraftwerk w Polsce, który odbył się 28 czerwca na Malta Festivalu w Poznaniu, był już w punkcie wyjścia naznaczony paradoksem. Oto bowiem staliśmy się świadkami sytuacji, w której jeden z najbardziej wizjonerskich (tak muzycznie, jak i wizerunkowo) zespołów drugiej połowy ubiegłego wieku, aby zachować to chlubne miano i dogonić współczesność, musiał rozszerzyć pole działalności. W praktyce oznaczało to przeniesienie muzyki na drugi plan i wyeksponowanie komunikatu wizualnego – swoistą synergię. Świadczą o tym wypowiedzi Ralfa Hüttera, który w udzielonym ostatnio Mariuszowi Hermie wywiadzie nazwał Kraftwerk grupą multimedialną. Sam występ natomiast przybrał formę widowiska trójwymiarowego, czemu organizator dał wyraz już w materiałach promocyjnych, wydłużając jedno z najpopularniejszych niemieckich słów o dodatkowy (czytelny, choć kryptonimiczny) wygłos: 3D.
Kolejny paradoks wiązał się z tym, iż Hütter to obecnie ostatni członek Kraftwerk wywodzący się z oryginalnego składu. A ten uległ na przestrzeni lat kilku przetasowaniom. W 1974 do zespołu dołączył Karl Bartos. W tym samym roku ukazała się płyta „Autobahn”, a później cały ciąg jej godnych następców. Bartos odszedł w 1990 roku i począł nagrywać wpierw jako połowa duetu Elektric Music, a później solo. „Off the Record” to druga płyta Bartosa, stanowiąca zarazem kompilację utworów napisanych na przestrzeni kilku ostatnich dekad, dopracowanych na potrzeby nowego milenium. Oddzielona od tego kontekstu jawi się jednak jako chybiona próba polemiki z electropopem w typie radio friendly.
Album przywołuje skojarzenia z muzyką użytkową, tym bardziej osobliwe, że trudno go umiejscowić w określonej przestrzeni czy czasie. „Off the Record” brzmi bowiem zbyt anachronicznie i pompatycznie, by przypisać jej estetyczne konotacje z nurtem vaporwave czy marketingowymi dżinglami. Punkty styczne między solowym Bartosem a muzyką Kraftwerk objawiają się na płaszczyźnie najbardziej powierzchniowej: przede wszystkim wokalnej, ale też tekstowej. Dominantę „Off the Record” stanowi ustawiczne powtarzanie jednego akordu połączone z patosem i maksymalizmem („Atomium”, „Musica Ex Machina”), które uniemożliwiają polemiczny dystans wobec utworów, mających z założenia charakter parodystyczny. Wszak jak inaczej wytłumaczyć tak absurdalny przerywnik jak „The Binary Code” czy nieme, sześciosekundowe „Silence”? Najbardziej znamienny jest jednak kawałek zamykający płytę, „Hausmusik”, odnoszący się – tak w tytule, jak i kompozycyjnie – do „Tanzmusik” z płyty „Ralf und Florian”. Jednakże melodia, która w 1973 czarowała precyzyjnym minimalizmem, dziś raczej wywołuje skojarzenia ze ścieżką dźwiękową do „The Sims”. Używam tak wartościującego porównania nie bez powodu – banalność melodii i przewidywalność ich przebiegu zakrawa bowiem momentami na radiowy pop niskiej próby („The Tuning of the World”). Elementy trafnej finezji pojawiają się tylko w dwóch utworach: w psychodelicznym new romantic „International Velvet” i w dźwiękowej wycinance „Vox Humana”.
Pojęcie „gry konwencjami” to, rzecz jasna, znakomite narzędzie interpretacyjne. I bardzo pomocne. Nie usprawiedliwia jednak – lub przynajmniej nie powinno usprawiedliwiać – miernej jakości kompozycji. Być może wynika ona z samego charakteru wydawnictwa, z nieprzemyślanego układu utworów? A może mamy do czynienia z dowcipem, który miast śmieszyć, konfunduje? „Off the Record” wskrzesza dorobek Kraftwerk w sposób tak powierzchowny, że aż oczywisty, a unowocześnione aranżacje brzmią jak dziwna hybryda tego, co najbardziej charakterystyczne dla niemieckiej grupy i tego, co słyszy się obecnie w stacjach radiowych. W tym kontekście tytuł płyty wydaje się symptomatyczny – trudno wszakże traktować „Off the Record” jako coś więcej niż kolekcję bisajdów, która na fali ponownego zainteresowania muzyką Kraftwerk może przynieść fanom co najwyżej kilka nostalgicznych, emocjonalnych wzlotów.
Komentarze
[8 sierpnia 2013]