Ocena: 8

Atom™

HD

Okładka Atom™ - HD

[raster-noton; 18 marca 2013]

Lista dokonań Uwe Schmidta to przerażająco długa i wielowątkowa lektura, dlatego sporządzenie jednoakapitowego bryku wydaje się niemożliwe, a krótkiego biogramu – niepotrzebne. Uwierzcie, szkoda czasu (lepiej udać się tu, tu i tu). Skupmy się na meritum: podczas gdy poprzednie albumy wydane pod nom de plume Atom™ – zwłaszcza świetne „Liedgut” i „Winterreise” – zbierały większość fascynacji Schmidta, na czele z manipulacją ludzkim głosem i zabawą wysoko przetworzonymi glitchami, „HD” zdaje się bardziej skomplikowanym rebusem, ponieważ dodaje do miksu podstępną zawartość. Mam na myśli quasi-popowe struktury oraz aforystyczną krytykę „późnokapitalistycznej estetyki” (innymi słowy – wojaczkę z muzycznym establishmentem).

Oczywiście możemy powiedzieć: „Oh well, nic dziwnego, znając Atoma” i machnąć ręką po takiej „rekomendacji”. Nie popełniajcie tego błędu. Warto się przekonać, jak działa mariaż glitchu, popu i zaangażowanej kontestacji, mimo że albumowi wychodzi to na dobre oraz na złe jednocześnie, jak gdyby był jakimś pieprzonym Kotem Schrödingera.

corporate sound / in dolby surround

Z okazji wydania „HD” portal Headphone Commute wypytał Atom™’a o metodologię pracy nad materiałem, a ten odpowiedział: „The way I make music has a lot to do with operating hard disc data, [...]. Sound design, arrangement, composition, etc., are all interlinked with hard disc logic”. Tym samym wskazuje, że cyfrowe komponenty, z których w warunkach domowych kleimy dziś muzykę elektroniczną (co dobrze oddaje np. termin „future garage [music]”), przynależą do „logiki dysku twardego” – są zbierane, katalogowane, skanowane, kopiowane, usuwane – stanowią wirtualne winietki, którymi możemy manipulować. Nawet bowiem jeśli szkic przemienia się w błyskotliwą kompozycję, nadal pozostaje konfiguracją „rzeczy”, tak jak najpiękniejszy nawet witraż pozostaje zbiorem kolorowych szkiełek, i „rzeczy” te posiadają pseudo-wagę (bajty), pseudo-fizykalny wymiar, w przeciwieństwie do fantomowych nut, które nabierają tężyzny głównie w wyobraźni i dzięki percepcji. Schmidt zdaje się dotyka – od właściwej sobie strony – sedna zeitgeistu, internetowego kolekcjonerstwa ciekawych popkulturowych kontekstów, co odnosi się równie dobrze do skrawków muzyki, jak i językowych konwencji. (Jasne, przecież słynna polska kulturoznawczyni mówiła swego czasu, że „inaczej już nie można”).

Osobna sprawa to zainteresowania „vocoderowymi” eksperymentami z ludzkim głosem. Dawno nie słyszałem tak wewnętrznie złożonych i nasyconych alikwotami sampli/wokali (spójrzcie na spektrum dowolnej mówionej kwestii – niektóre prawie układają się w symetryczne wzorki). Spostrzeżenia potwierdza sam Schmidt, tłumacząc, do czego zmierza: „[…] to manipulate the human voice down to the very pixel”. Tak, członkowie Kraftwerk prawdopodobnie nigdy nie marzyli o tym, by posunąć robotyzację aż po sam bezbronny piksel.

sonic invasion / from nation to nation

Na początku wszystko układa się pomyślnie. Schmidt porzuca ambientalno-IDMową komplikację i zabawy w pozorne cytowanie klasyków romantyzmu („Liedgut”), na rzecz (wyraźniejszej niż dotychczas) quasi-popowej maniery. Mój ulubiony recenzent Dusted Magazine, Joseph Burnett, scharakteryzował płytę następująco: „absorbująca, lecz niemożliwie bałaganiarska”. Tym samym trafia w samo sedno, 10 punktów dla Burnetta. Mimo że ten sympatyczny człowiek myli się okrutnie przy próbie deszyfracji tytułowego skrótowca (Hard Disc, nie High Definition), trzeba mu przyznać rację – gdy utrzymana w konwencji pastiszu gra-w-cytaty miesza się z polityką, na „HD” zaczyna się bałagan.

Sztandarowy przykład chaotycznej szermierki z establishmentem to utwór „Stop (Imperialist Pop)”. Z tekstu dowiadujemy się na przykład, które międzynarodowe korporacje widnieją na czarnej liście Schmidta (wyliczanka przywołuje na myśl surowy głos Anne-Jamesa Chatona w „uni acronym” Alva Noto), możemy też w końcu z czystym sumieniem dopisać Lady Gagę, Selenę Gomez i Justina Timberlake'a do grona imperialistycznych hegemonów, ubranych w powierzchowną estetykę późnego kapitalizmu, którzy nie dają nam spokoju i wciąż ciemiężą nasze radioodbiorniki. Och, to całkiem serio? Trudno mi uronić choćby łzę (z powodu goryczy/z powodu rozbawienia) w momencie, gdy Schmidt częstuje nas końskimi dawkami komizmu/pretensji nie tylko w tym utworze, ale też we fragmentach „Empty” i z pomocą „My Generation”. Na szczęście obok tych „zjawisk”, na pierwszym planie wciąż widnieje dobrze zaprogramowana elektronika i glitch, charakterystyczne dla wytwórni raster-noton.

gaga, gomez, timberlake / give us a fuckin' break

„HD” zapada w pamięć najpierw bardzo intensywnie (20 punktów dla Burnetta). Fragmenty i całe zgrabnie sklejone pasaże powracają falami, nie wspominając już o chwytliwych, aczkolwiek pretensjonalnych przecież tekstach. Jednak materiał zebrany przez Schmidta bardzo szybko płowieje. Te piosenki z dysku twardego skazane są na krótką datę ważności, jak gdyby właściwości internetu i komunikacyjnej prędkości interferowały między nami a nimi. Stygmat krótkotrwałości nie współgra też z krytyką i politycznymi sloganami, dlatego aforystyczna, ubrana w elektro-kicz agitacja Schmidta coraz bardziej skrywa się przelękła w cieniu. Z tej przyczyny zasięg mikro-kontestacji w „post-kapitalistycznych” warunkach i próba urozmaicenia elektroniki igraszką z wysoko przetworzonymi kliszami, stopniowo traci na mocy. Oczami wyobraźni dostrzegam już czasy, gdy z „HD” będziemy pamiętać jedynie bon-moty i kilka innych, uroczych lub zabawnych kwiatków, jak np. „To use the words of Martin Luther / I have a dream! / now hear my drum computer” w środku „I love U”, gdzie fraza poprzedza kiczowate solo na elektro-perkusję i cowbell w stylu dinozaurów rocka (zresztą to piękny moment płyty; gdziekolwiek pojawia się pastisz, przyjemność słuchania osiąga zenit).

Po przetrawieniu albumu i przyjęciu go w całej okazałości, nie sposób pisać gorliwych antymainstreamowych peanów, nawet jeśli się imperialistycznych marionetek pokroju Gagi i Timberlake'a zwyczajnie nie znosi, ponieważ stężenie satyry, bijące z tekstów, dokonuje skutecznej redukcji ad absurdum. (Żartowałem z tymi marionetkami). Nie można z czystym sumieniem uprawiać krytyki tam, gdzie korzysta się z „logiki dysku twardego”, z recyklingu powszechnych motywów piosenkowych – niegdyś, a popkulturowych surowców – dziś.

i am thrilled, yeah

Pomimo pewnego nieuporządkowania i względnego chaosu, album jest perfekcyjnie wyprodukowany (wiecie, raster-noton) i brzmi wspaniale po przejściach, gdy obedrzemy muzykę z ideologicznej szermierki i potraktujemy niczym zbiór niesfornych, podpadających nieco pod kategorię cheesy piosenek, zbudowanych na elektro-sprzężeniach i cyfrowych artefaktach, w „estetyce usterki” i w zgodzie z „logiką dysku twardego”. Nie opuszcza mnie zamiłowanie do „Strom”, gdzie wśród udanych tekstur Schmidt osiąga literowanie tytułowego słowa z pomocą tricków syntezatora. „Empty” to świetne odwołanie do przełomowego „Warm Leatherette” Daniela Millera. Cudownie płynne są „Riding The Void” i współprogramowany przez Alva Noto „Ich Bin Meine Maschine”. Ostatni z wymienionych to prawdziwa perła tegorocznej elektroniki – jeden z tych utworów, który zachęca do solipsystycznego tańca, by po chwili szepnąć Ci do ucha: „Hej, koślawy androidzie” (po czym zastygasz w niepokoju).

„HD” sprawia problemy, lecz wynagradza obficie w momencie, gdy je przezwyciężymy. Być może się jednak mylę i chwalę bałaganiarską błazenadę sędziwego Frankfurtczyka, który pewnie wyleguje się w tym momencie na tarasie w Santiago de Chile, krztusząc się drinkiem na myśl o tym, że recenzenci – jak ziemia długa i szeroka – główkują nad niesfornymi impresjami z „HD”. Trudno, zaryzykowałem, chyba warto. Ostatecznie to dobry cios we wszystkie frazesy o „szczerości w muzyce”, z których drwi sam Uwe, czy pompatyczne teksty o „odhumanizowaniu” muzyki elektronicznej, którymi częstuje się nas w wielu miejscach. Pozostaje też frywolna pointa, że wzbogacenie nieludzko precyzyjnego katalogu raster-noton o bałaganiarską, lecz przynajmniej ozdobioną czułym wokalem Jamiego Lidella muzykę, to krok jakby w dobrą, chwalebną stronę – zarówno dla Atom™’a, jak i dla wytwórni.

Michał Pudło (14 maja 2013)

Oceny

Michał Pudło: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Paweł Szygendowski: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Michał Pudło
[15 maja 2013]
Spoko, perskie oko, ale nie do końca zrozumiałem o co Ci chodzi. Gdybyś mógł rozwinąć. Pozdrawiam!
Gość: lolek
[15 maja 2013]
Płyta znakomita, a recenzja niestety give us a fuckin break. A na marginesie jakże to dysonalno sarkastycznie (perskie oko do autora) brzmi, niedługo po recenzji wywołanego przez Uwe Timberleka.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także