Ocena: 8

New Order

Get Ready

Okładka New Order - Get Ready

[Warner Music; 16 października 2001]

Kontynuatorzy legendarnego i kultowego Joy Division. Grupa, która zrewolucjonizowała i współtworzyła jako jedna z najistotniejszych scenę muzyki tanecznej lat 80-tych. Autorzy niezapomnianego hymnu reprezentacji Anglii w piłce nożnej. Twórcy najlepiej sprzedającego się dwunastocalowego singla w historii muzyki.

No dobrze, ale przecież to wszystko było sto, albo i dwieście pięćdziesiąt lat temu, ktoś powie. I będzie miał rację. Ostatnia regularna, studyjna płyta New Order to rok 1993 i album "Republic", całkiem spory sukces komercyjny, ale walorami artystycznymi i oryginalnością już nie dorównujący wspaniałym dziełom z poprzedniej dekady - wyśmienitym płytom długogrającym, ale także, a może przede wszystkim singlom, bo to zespół, który do tych wydawnictw przykładał zawsze wielką wagę i te najlepsze utwory publikował właśnie na nich. Ale wracajmy do lat 90-tych. Mógłby ktoś pomyśleć, że zespół po prostu wypalił się, wyczerpał potencjał, szczególnie kiedy zaczął wydawać składankę za składanką, a poszczególni członkowie zaangażowali się w osobne projekty (te najważniejsze to Electronic Bernarda Sumnera i Monaco Petera Hooka - "What Do You Want From Me?", znacie i lubicie, prawda?) i tak naprawdę można było mieć spore wątpliwości, czy kiedykolwiek coś premierowego pod szyldem New Order zostanie światu zaprezentowane. Pod koniec dekady zespół wznowił działalność koncertową, a w 2000 roku ujawnił utwór "Brutal" (soundtrack do filmu "The Beach"). Stawało się jasne, że nadchodzi powoli czas na płytę...

We're like crystal/We break easy... To był, jak dla mnie, hymn lata 2001 roku. Trójka grała nowego singla New Order przynajmniej raz na trzy godziny. I nie udało im się mi go obrzydzić. Tak bezbłędnego utworu nie miał ten zespół od czasów fenomenalnej płyty "Technique" (rok 1989). Jest wszystko czym zawsze błyszczeli - pulsujący bas Hooka, melancholijny wokal Sumnera, przebojowość, jaką możnaby spokojnie obdzielić kilka całych utworów... Grają swoje, i wychodzi im to perfekcyjnie. I najważniejsze - nie zestarzeli się. Dwudziesty piąty rok to robią i ciągle brzmią piekielnie świeżo.

Tak zaczyna się ta płyta, od "Crystal" właśnie. A potem jeszcze dziewięć utworów, z których ciężko się tak naprawdę do któregoś przyczepić. Weźmy chociażby pierwsze trzy - a są to, obok wymienionego, "60 Miles An Hour" i "Turn My Way", na którym udziela się rozwiązujący w tamtym okresie swoich Smashing Pumpkins Billy Corgan. To przecież nic innego jak od pierwszego do ostatniego dźwięku klasyczne piosenki New Order w swojej wersji bardziej gitarowej. Pierwszy z wymienionych jest tak nieprawdopodobnie chwytliwy, że chyba nie sposób nie nucić tego refrenu... Do tego prześmieszny teledysk z kierowcą przebranym za niedźwiedzia, co sprawiło że nawet komercyjne stacje grały drugiego singla z "Get Ready" naprawdę często... "Turn My Way" zaś to pięciominutowe cudo, na którym Bernard i Billy dzielą się wokalnymi obowiązkami. Jeden z lepszych tekstów na płycie. A kompozycyjnie nie wiem czy nie nr 1 tutaj... Magia.

Reszta albumu - nadzwyczaj równa, choćbym nie wiem jak chciał, to nie uda mi się wymienić ani jednego słabego fragmentu. Stylistycznie prezentuje się to różnie - raz zbliżają się do grania po prostu dość tradycyjnego rocka, jak w "Rock The Shack", gdzie gościnnie udziela się lider Primal Scream, Bobbie Gillespie, i skutecznie przemyca ducha znanego choćby z "Rocks" - innym razem sięgają po brzmienia nieco nowocześniejsze (patrz: "Someone Like You"). Zaskoczeniem dla znających stary New Order może być zamykający album "Run Wild" - z charakterystycznego stylu ostał się tylko wokal Bernarda, poza tym to czterominutowa ballada na gitarę akustyczną i smyczki. Kapitalna kompozycja. Plus chyba najlepszy tekst na całym albumie.

Żal że jedynie dwa single z tego nadzwyczaj przebojowego albumu ujrzały światło dzienne. Sprawiło to, że promocja "Get Ready" wydała mi się jakaś dziwnie krótka (pół roku i już). Być może wpływ na to miało zaangażowanie się muzyków we współpracę przy tworzeniu filmu "24 Hour Party People", dokumentującego historię manchesterskiej wytwórni Factory Records, dla której nagrywali od początku istnienia Joy Division, a potem kontynuującego je New Order - aż do samego końca lat 80-tych. Owocem tej pracy było nagranie "Here To Stay" - w niczym nie ustępujące najlepszym dokonaniom grupy. A sam film, dodam na marginesie, fantastyczny.

Zespół New Order to jeden z nielicznych wielkich lat 80-tych, któremu udało się z klasą wejść w nowy wiek. Kapitalna sprawa - zawsze są na czasie, zawsze brzmią świeżo i nowocześnie, i zawsze dobrze się sprzedają. Obojętne czy słucham "Ceremony" z 1981 roku, "World In Motion" z 1990, czy "Crystal" z 2001 - napis New Order jest dla mnie jak dożywotnia gwarancja - mogę być pewien że kiedykolwiek sięgnę po jakieś ich nagranie, będzie dobrze, bo dla tej muzyki czas się zatrzymuje, a może warto nawet zaryzykować stwierdzenie że działa na jej korzyść? Może... Ponoć gdzieś tam powstaje nowa płyta. Już nie mogę się doczekać. I jestem dziwnie spokojny że będzie to znowu rzecz z naprawdę wysokiej półki. Oni po prostu innych nie nagrywają.

Kuba Ambrożewski (1 października 2003)

Oceny

Jakub Radkowski: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Tomasz Tomporowski: 8/10
Witek Wierzchowski: 8/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Maciej Lisiecki: 6/10
Średnia z 24 ocen: 8,08/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także