The Knife
Shaking The Habitual
[Mute; 8 kwietnia 2013]
Wydane w zeszłym roku „The Seer” spotkało się z powszechnymi zachwytami krytyków i przyczyniło się niejako do renesansu twórczości zespołu Swans, którego bezkompromisowość zyskała sobie nowe rzesze wyznawców. Można by się zastanawiać, czy nowi słuchacze sięgną przez to do starszych płyt zespołu i przebrną przez takie „Public Castration Is A Good Idea” czy „Soundtracks For The Blind”, gdyby nie fakt, że zeszłoroczny album - dwupłytowy potwór o gigantycznych wręcz ambicjach - nie był łatwostrawnym dziełem. Mówiło się od ładnych paru lat, że kupowanie muzyki jako pojedynczych, singlowych najczęściej utworów sprawi, że format albumu przestanie być dla większości odbiorców istotny i stanie się jedynie obiektem fetyszystycznych westchnień garstki koneserów. Komu bowiem dziś starczy czasu na skupienie się na półtoragodzinnej spójnej narracji albumowej, wymagającej cierpliwości i uwagi, kiedy można sobie wrzucić na playlistę garść ulubionych utworów i je zapętlić?
Wydarzenia z ostatnich miesięcy zdają się jednak temu przeczyć. Jak się okazuje nie tylko stara gwardia artystów jest wciąż oddana albumowości. Zeszłoroczne rankingi w większości zostały zdominowane przez płyty dwóch młokosów: Franka Oceana i Kendricka Lamara. Oba dzieła, co warto zaznaczyć, były klasycznymi przykładami PŁYT - długich, bogatych, wielowątkowych, będących nierozerwalną całością, a nie tylko zbiór przypadkowych singli i wrzuconych dla wypełnienia formatu LP zapychaczy. Czasem ta albumowa spójność przejawia się w sprawnym storytellingu, innym razem będzie to konsekwentnie realizowany brzmieniowy koncept, czy też perfekcyjne oddanie tzw. ducha epoki. Zdarza się również, że zapamiętujemy po latach jakąś płytę jako artystyczny manifest, nastawiony na burzenie starego porządku. Z takim oto, spychającym się w odium współczesnej muzyki radykalnym posunięciem, mamy do czynienia przy nowym dziele The Knife.
Przyczyną takiego stanu jest rzecz w muzyce kontestacji dobrze znana – gniew. Karin i Olof Dreijerowie nie ukrywają, że motorem napędowym do stworzenia albumu była chęć przeciwstawienia się patriarchalnemu społeczeństwu, kapitalistycznemu rozbestwieniu i przyciasnym ramom tożsamościowym (z pomocą teorii odmienności i paradygmatu gender). Już więc po samych zapowiedziach czuć było w powietrzu ostry powiew dekadencji. Przypomnijmy może, że wciąż mowa o tym szwedzkim rodzeństwie Dreijerów, którzy zaistnieli w szerszej świadomości głównie za sprawą słodko-gorzkich synth popowych piosenek na lekko udramatyzowanym i po skandynawsku chłodnym „Deep Cuts”. O końcu niewinności znanej z rzeczonego albumu i z wiadomego singla można było się przekonać już w okolicach 2005 roku. Karin śpiewająca gościnnie w utworze „What Else Is There?” Röyksopp odsłoniła wcale niemałą dozę niepokoju w swoim dziewczęcym głosie, a był to dopiero początek prezentowania tej dziwnej, odrealnionej aury. Wydane rok później „Silent Shout” był już electro-gotyckim mrokiem i lodowym post-techno, z którymi ramię w ramię szły też dezorientujące teksty. Kto odpadł na tamtym etapie, nie ma już raczej czego na „Shaking The Habitual” szukać, gdyż okres siedmiu lat, który upłynął od premiery tamtego krążka, był dla Dreijerów czasem ostatecznego przepoczwarzenia się z elektronicznego hiciarstwa w mocno zaangażowany awangardowy projekt.
Pierwszy utwór nie zapowiada jeszcze rewolucji, sunie na znanych nam patentach (jest nawet charakterystyczna dla Szwedów marimba). Jednak to rzucony na pierwszy ogień (nomen omen) utwór „Full Of Fire” robi najwięcej zamieszania. Dziś, kiedy znamy już cały materiał, można śmiało powiedzieć, że ten prawie dziesięciominutowy, rozpychający się na wszystkie strony kawałek streszcza w swoich dusznych i ciasnych zakamarkach większość tropów dla całego albumu. Większość, bo są też wyjątki. Płytę można podzielić na dwie części: dziką-ekstatyczną i minorową-eksperymentalną. „Full Of Fire” to reprezentant tej pierwszej części. Chrobotliwy rytm i przelatujące przez kanały suche, metaliczne brzmienia dominują też w „Networking”, które zaczyna się zupełnie jak „Pluto” Björk, by potem narosnąć zbierającymi się zewsząd palpitacjami elektronicznego stukotu. Mam wrażenie, że wraz z każdą płytą duetu następuje coraz większa dehumanizacja ich muzyki, coraz większe popadanie w abstrakcyjne formy. Paradoksalnie jednak to „Shaking The Habitual” jest tym albumem, na którym The Knife wprowadzili najwięcej żywych brzmień. W wywiadach opowiadali o własnoręcznym konstruowaniu instrumentów i poszukiwaniu autonomicznego brzmienia, będącego niejako nową tożsamością dla zbłąkanych dźwięków.
Te skrzące się cząstki rozmaitych pomysłów na produkcję tworzy swoisty buchający kocioł w „Without You My Life Would Be Boring”, czy w dostojnie pięknym „Raging Lung”, które spiętrzając przestrzenie mglistych melodii, egzotycznych rytmów i noise'owych pasaży zbliża się do twórczości Gang Gang Dance. Skoro przy słowie „dance” już jesteśmy, to nie mogę nie zauważyć, że „Wrap Your Arms Around Me” brzmi niczym Coil coverujące jeden z bardziej podniosłych utworów Dead Can Dance. To dobrze pokazuje jak płynna stała się muzyka duetu. Największe wrażenie jednak robi na mnie „Stay Out Here”, które zdaje się nocną przejażdżką po przerażających ulicach z filmów Davida Lyncha. Paranoiczny duet wokalny Karin i znanej z Light Asylum Shannon Funches odpowiednio ustawia dramaturgię tego długiego i pełnego bulgoczących basów i elektronicznych spięć muzycznego potwora. Opętańczy trans i wizja niepokojących dźwięków, które są w stanie wyskoczyć nagle z ciemnych zakamarków tworzą utwór, który wyznacza nowe ścieżki dla elektroniki.
No i jest też druga twarz „Shaking The Habitual” - ta mniej przystępna, wydaje mi się też, że mniej udana. Eskapada wzdłuż i wszerz różnych zakątków tzw. trudnej muzyki: dark ambientu, noise'u czy musique concrete. Wyprawa w niezbadane terytorium, niestety dość sztuczna i wymuszona, przez co wydaje się, jakby te fragmenty zostały niezgrabnie doszyte do reszty. W „A Cherry On Top” duet potrafi jeszcze (w swoim napuszonym artyzmie, przy pomocy spogłosowanych strunowych trąceń na tle bagiennego ambientu) stworzyć obskurny i mocno autystyczny klimat, który nie traci tak zupełnie kontaktu z narracją albumu. Te dziewięć minut dezorientuje i wytrąca z rytmu, ale nie mąci zbytnio atmosfery. Zupełnie inaczej jest zaś z dwudziestominutowym dronem „Old Dreams Waiting To Be Realised”, który wrzucony w sam środek płyty jest, co tu dużo mówić, dość odważnym posunięciem, ale niestety również i zbędnym. Brzmi to raczej jak demonstracyjne „fuck you” wymierzone w kierunku słuchaczy. Podobnie jest z przedostatnim na płycie „Fracking Fluid Injection”, które z kolei jest dziewięciominutową katorgą, składającą się z metalicznych sprzężeń i jęków. Nie żebym był wrogiem radykalnych eksperymentów formalnych w muzyce popularnej, przecież druga połowa doskonałego „Tago Mago” Can wypełniona jest niemal w całości dźwiękowymi odjazdami. Takie „Augmn” ma jednak w sobie tyle hipnotycznej mocy, że w przeciwieństwie do The Knife potrafi wciągnąć, zamiast nudzić.
W nagromadzeniu takie rzeczy burzą więc koncepcję całości. Mimo wszystko to dzięki naszpikowaniu dawnego brzmienia ostrzejszymi komponentami ta płyta pcha duet na nowe, fascynujące tory. Podobnie jest z wokalem Karin, która na poprzednim albumie modulowała okrutnie swój głos, tak żeby stawał się na przemian kobiecy i męski, transgenderowy, nieludzki nawet, a teraz nie potrzebuje się już uciekać do takich środków. Duet zrezygnował również z noszenia masek przy promocji płyty, przestał budować sobie abstrakcyjne tożsamości. Stali się przez to nadzy. David Bowie swoim gender-crossoverowym wizerunkiem Ziggy'ego Stardusta przetarł szlaki dla płynnej płci w popkulturze. Był to jednak wciąż twór sceniczny, obecna tylko w wyobraźni postać. Czas pokazał, że rzeczywistość jest odległa od teatralnych gestów. Dla obecności tematu gender i queer w dyskursie społecznym przyczynia się bardziej „Shaking The Habitual”. The Knife bowiem nie potrzebują już dłużej używać żadnych masek czy stylizacji. Trudne zawsze do zrealizowania polityczno-społeczne przekazy udaje się osiągnąć tylko wtedy, kiedy muzyka idzie z nimi w parze. Szaleńczo-genialne szwedzkie dzieci może nie wysmażyły albumu idealnego formalnie, ale na pewno stworzyły pełnoprawny kulturowy fenomen.
Mówiło się o „Silent Shout”, że wprowadza do muzyki pojęcie post-techno. Post-czym jest więc muzyka The Knife AD 2013?
Komentarze
[26 maja 2013]
[8 maja 2013]
Płyta - niezła.
[8 maja 2013]
[7 maja 2013]
[7 maja 2013]
[3 maja 2013]
[3 maja 2013]
też wciąż mam problem z 'fracking fluid injection', zazwyczaj go przełączam, liczę że kiedyś do mnie dotrze. poza tym fantastyczny album.
[2 maja 2013]
[30 kwietnia 2013]