Kixnare
Red
[U Know Me Records; 15 marca 2013]
Ociągałem się z recenzją, próbując nabrać zdrowego dystansu do „Red”, i trochę temat przespałem, przyznaję. W trakcie oswajania materiału zmieniało się moje podejście do czerwieni – pierwszemu przesłuchaniu towarzyszyła reakcja wręcz euforyczna, entuzjazm ten gasł jednak wraz z kolejnymi.
Zarzutów wielu postawić nie mogę, a te, które powyciągał z innych recenzji Paweł w swoim tekście na lineout.pl, są w istocie marginalne – mamy tu bowiem do czynienia z prawdziwym wyjadaczem, już nie tylko legendą undergroundowego beatmakingu, ale i doświadczonym selekcjonerem klubowych parkietów. Żonglerka tagami, debatowanie o świeżości tego materiału czy namechecking, nie czynią Kixowi większej krzywdy – „Red” to album w pełni świadomy, bez grama przypadku kontynuujący wizję producenta, wprowadzoną z dużą pewnością siebie na „Digital Garden”.
Gdzie tkwi więc moje „ale”? Wcale nie przewrotnie: w „Gucci Dough”. Bajeczny singiel, korzystający z błogosławieństwa niemożliwie przebojowego sampla i na nowo go patentujący, ustanawia upside, od którego pozostałe numery uciekają jak mogą. Rozumiem koncept, rozłożenie akcentów, ale gdyby udało się wynaleźć jeszcze dwie, trzy tak chwytliwe perły? Może także i ja rozczaruję Pawła, narzekając akurat na przebojowość, ale tu naprawdę była szansa na album pokoleniowy. Gdy rozważamy bowiem komercyjny potencjał tego krążka, nie sposób nie zauważyć, że problemu by nie było, gdyby wyciąć drugi indeks – mielibyśmy solidną, UKM-ową średnią. Reszta bowiem, jakkolwiek brzmi wyśmienicie, zawodowo, trochę jednak gubi ten potencjał.