James Blake
Overgrown
[Republic; 8 kwietnia 2013]
Godzina 23:59. Przeglądam wiadomości, włączam „Overgrown”. Na wyświetlaczu telefonu jarzą się życzenia od operatora sieci komórkowej. W tym samym momencie dowiaduję się, że James nie chce być gwiazdą. Za życzenia podziękować nie mogę, podobnie jak za tajemnicze gratulacje znalezione w folderze „spam” mojej skrzynki mejlowej. Nie mogę również spożytkować bonu do popularnego dyskontu, jaki oferuje mi okienko pop-up na monitorze. James oświadcza, że jest kamieniem na brzegu. Zaniepokojony wsłuchuję się w siebie i z przerażeniem wyczuwam objawy rozmyślań na temat mentalnej kondycji ludzkości. Niemoc, uwiąd, atrofia. Upadające banki, bezsilność ludu, przerost informacji, anomalie pogodowe (?!). Herbata stygnie, ale ja myślami jestem z Kafką. Układam w głowie sentencje. Jeszcze się waham, bo pamiętam jak niedaleko od patosu pada Coehlo, lecz za chwilę kolejny impuls. Wchodzi drugi track. Z rozsypanych ziarenek cukru układam jedno słowo. Dekadentyzm. Zanurzam się w muzyce i czuję, jak ten nurt artystyczny powraca i opływa fasady współczesnej kultury.
Jakimś dziwnym trafem premiera teledysku do „Retrograde” zbiegła się z nietypowym zjawiskiem, w postaci deszczu meteorytów nad obwodem czelabińskim w Rosji. Ten kto zachwycał się wówczas świeżo opublikowanym singlem Blake’a i obejrzał nakręcony klip, mógł czuć się odrobinę skonfundowany, kiedy zobrazowana w nim wizja zbliżającej się asteroidy, niemalże ziściła się w rzeczywistości. Blake Nostradamus? Zostawmy to ezoterykom. Dla słuchaczy najważniejsze w tym wszystkim jest to, że preliminaria atmosfery wyobcowania i przeczucia schyłku, jakie kreślił przed nami James na kolejno publikowanych utworach z nowej płyty (sam zainteresowany nie był specjalnie zadowolony z tego, że jego wytwórnia ujawniła połowę „Overgrown” przed premierą), dobrze naprowadzały na całościowy klimat nadchodzącego sofomora. I jakkolwiek działaniem nad wyrost wydawałoby się szukanie analogii, pomiędzy wsobną muzyką pełną miłosnych wynurzeń, a nastrojami społecznymi i problemami naszego globu, to trzeba przyznać, że drugi longplej Brytyjczyka, dzięki swojej aurze, znakomicie wpisuje się w ton ponowoczesnego niepokoju, przewijający się w różnych dyscyplinach dzisiejszej sztuki, odzwierciedlający w jakimś stopniu mentalną niepewność co najmniej części populacji tego świata (mimo jej zatomizowania). By rzec krótko: „Overgrown”, tak samo ciężko oddycha szumem, jak nagrania rodem z produkcji Deepchord Presents Echospace, równie świadomie inkorporuje elementy różnych estetyk, niczym ostatni film Leosa Caraxa (choć nie szasta nimi z takim rozmachem), i jest podobnie aktualny jak zdobycze skandynawskiej architektury. Do tego wszystkiego oczywiście eksponuje piękno prostej kompozycji o soulowej proweniencji.
Kto zna Jamesa nie od dziś, ten dobrze wie, że powyższe elementy przewijały się przecież już wcześniej w jego twórczości. Sęk w tym, że „Overgrown” to jego pierwsza produkcja, która scala wszystkie wątki, nie tracąc przy tym ani grama koherentności (ta zresztą jest jednym z poważniejszych argumentów na rzecz wybitności tej płyty). Ba, „Overgrown” jest idealnym kompromisem pomiędzy roszczeniami fanów Blake’a łzawego, a utyskiwaniem fetyszystów rytmu, zapatrzonymi w Blake’a dubstepowego, w czasach, gdy ów gatunek jeszcze nie był obciążony skrillexowymi konotacjami (sam James zresztą dezawuuje powiązania najbardziej nachalnych wykonawców amerykańskiej sceny z pierwotnymi założeniami dubstepu). Wydawać by się mogło zatem, że najnowszy album jest korektą debiutu, rekompensatą dla zdradzonych die-hardów „CMYK EP”, i zarazem oczkiem puszczonym do wielbicieli falsetowego zawodzenia. Nic bardziej mylnego, uważam, że „Overgrown” w pełni legitymizuje słuszność debiutu. To jego rozwinięcie, James Blake pozostaje tutaj ciągle wrażliwym młodzieńcem, pozwala sobie tylko rozciągnąć emocje za pomocą większej ilości zastosowanych środków. I nie ma tu także mowy o barokowości, repetytywność pozostaje główną techniką kompozycyjną, rozszerzają się tylko jej poziomy. Dlatego drugi album jawi nam się jako następny składnik konsekwentnie tworzonej historii. W końcu, gdyby nie kontrowersje towarzyszące debiutowi, tożsamość tego chłopaka nie byłaby tak charakterystyczna, a oczy niezal-świata nie byłyby z tak mocnym zaangażowaniem zwrócone w kierunku „Overgrown”.
Album można by w zasadzie podzielić na dwie strefy klimatyczne - pochmurny soulowy minimalizm i pasaty hipnotycznego rytmu. Zaryzykowałbym tezę, że najciekawiej dzieje się podczas tej drugiej, tj. w momencie, gdy w utworach dominują: przyspieszone tempo, transowy beat i jęk apokaliptycznych syntezatorów. Moim faworytem jest „Voyeur”, o futurystyczno house’owym zacięciu, gdzie łupiącym dzwoneczkom à la Hendrik Weber, wtóruje przefiltrowana blejkowa fraza. Skoro już jesteśmy przy tym fragmencie płyty, wypada wspomnieć o elektryzującej współpracy z Brianem Eno na „Digital Lion”. Jak sam tytuł utworu podpowiada, efektem ingerencji mistrza w produkcję młodszego kolegi jest wizja elektronicznej dżungli, gdzie leniwe drony kontrapunktowane są trybalnym stukotem perkusji. Ciężko również nie zwrócić uwagi na ficzuring RZA w „Take A Fall For Me”, który zaskakująco dobrze radzi sobie w tym otoczeniu (tym bardziej, że jego występ na płycie poprzedza m.in. piękny „I Am Sold”, gdzie powtarzane wersy, wzbogacone o autotune, pełnią miejscami rolę antycznego chóru, sprawiając wrażenie dialogu z samym sobą). Rap wpisuje się w niepokojącą wizję muzyki Blake’a, RZA rzuca wersy z szamańskim zapałem, jego głos dodatkowo inkrustowany jest przez spitchowane podbicia w stylu słynnego alter ego Madliba: Quasimoto. Gdy dorzucimy do tych wszystkich smaczków firmowe piękno zawieszonego w czasie R’n’B Jamesa, łatwo zrozumieć fenomen tego albumu. To oda do świata wymykającego się poznaniu, gdzie zagubiony romantyk kontempluje swoje odczucia na rozdrożach życia (zobaczcie klip do tytułowego „Overgrown”!). Jedynym zarzutem jest to, że opisywana muzyka nadaje się do użytku przede wszystkim w dozowanych dawkach, bowiem przewidywalność i zbytnia charakterystyczność momentów piosenkowych jest łatwa do zarżnięcia za pomocą dużej ilości odsłuchów (miałem tak w przypadku katowania „Retrograde”).
Godzina 5:06. Czuje się niewyspany, w mojej głowie rodzi się jeszcze więcej pytań. James Blake dalej śpiewa o miłości, w taki sposób, jakby świat miał się zaraz skończyć. Iluzoryczna perspektywa dekadentyzmu jako przeżycia pokoleniowego ciągle mnie nawiedza. Folder spam zdążył ponownie się zapełnić. Dalej zasłuchuję się w Blake’u. To w jego historii wyczuwam nostalgię za czasami przedinternetowymi, gdy percepcja muzyki była nieco prostsza. Gdy jeden artysta okupował listy sprzedaży przez trzy dekady. „Overgrown” to absolutne potwierdzenie jego talentu, ale przede wszystkim wyjątkowego języka. Niepowtarzalnej artystycznej osobowości, jaką stworzył w ciągu zaledwie niecałych trzech lat publicznej działalności. W końcu w dzisiejszych czasach wydaje się to być wyczynem karkołomnym - być rozpoznawalnym już po pierwszych taktach swojej muzyki.
Komentarze
[20 kwietnia 2013]
[17 kwietnia 2013]
[17 kwietnia 2013]
[17 kwietnia 2013]
[17 kwietnia 2013]
[16 kwietnia 2013]
[16 kwietnia 2013]
[16 kwietnia 2013]
niewątpliwie dobra płyta,
ale tekst mierzi mnie tak bardzo,
że mam ochotę podrapać ekran.
[16 kwietnia 2013]
[16 kwietnia 2013]