Ocena: 5

Suuns

Images du futur

Okładka Suuns - Images du futur

[Secretly Canadian; 5 marca 2013]

W dobie cyrkulującej w szaleńczym tempie informacji, koniunkcja sympatii ze strony krytyki i słuchaczy bywa zaskakująca, ale zawsze niezmiernie przyjemna. Suuns już tego doświadczyli, gdy na debiutanckiej płycie („Zeroes QC”) optymalnie wykorzystali konwencję kompozycyjnego minimalizmu, wypełnianego na bieżąco świszcząco-modulowanymi ornamentami. Wystarczy krótka retrospekcja frajdy dostarczanej przez PVC i Arenę, spotęgowana przez miłe wspomnienia z koncertu grupy na Offie w 2011 roku, by sentymenty wzięły górę.

Rzeczywistą weryfikacją zespołów wychodzących z okresu adolescencji jest jednak premiera follow-up’u, która zdaje się mrozić krew w żyłach równie mocno, jak, osławiony w prześmiewczych kręgach, test białej rękawiczki. W efekcie, harmonijne zachwyty stopniowo się dezintegrują (chyba że ktoś jest Chazem Bundickiem czy Stevenem Ellisonem), a połechtana na starcie kapela staje się łatwym celem opiniotwórczego rollercoastera. Zazwyczaj kończy się to bezlitosnymi razami zadawanymi przez recenzentów („A niech to, znaleźli ten kurz za szafką!”) i opozycją ze strony grupy fanów, dzielnie broniącej atakowanych ulubieńców („Przecież przedpokój lśni!”). „Images du futur” może liczyć głównie na tych drugich, gdyż ewidentna degrengolada i odcinanie jakościowych kuponów, bazujące prawdopodobnie na antycypacji odbiorczej naiwności, nie zasłużą sobie raczej na branżowy szacunek, mimo że niektórzy z dyktatorów gustu, jak choćby NME, połknęli haczyk i wystawili wydawnictwu wysokie noty. Innymi słowy, „mieszkanie jest bardzo brudne”. Oto dowody.

Pod przykrywką jazgotliwej gitary, kwartet konspiracyjnie przemyca strukturalną wtórność piosenek. Stopa na raz, werbel na cztery i szkielet większości utworów jest już gotowy. Dla urozmaicenia wspiera je tonący w pogłosach bas, często inkrustowany wokalem na początku taktów. Obowiązkowy jest też syntezator, a czasem nawet emulator dęciaków. Cały ten pozór ruchu to wykręt zagłuszający kompozycyjne niedostatki, gdyż dynamika albumu bardziej przypomina statyczny, kilometrowy korek, niż przyjemną jazdę autostradą.

Od autokarykaturalnej katastrofy muzycy ratują się indeksami 2, 3 i 8. „2020” stwarza złudzenie oryginalności, eksponując, ślizgające się wybiórczo w górę i w dół, rozszczepione, gitarowe solo. Minor Work chyba najbardziej próbuje nawiązywać do materiału z debiutu, a wykorzystuje do tego leniwe, molowe impresje (sprawdźcie przejście na dźwięk dis w 2:52, naprawdę daje wytchnienie!). W ostatnim z wymienionych („Holocene City”) wokal Bena Shemi’ego brzmi wreszcie tak, jak powinien, nakładając na odtwórczy kawałek kotarę efemerycznego uroku. Closer raczy nas samplem rozbawionej publiczności, co w perspektywie zarysowanych wyżej trudności zakrawa na trafną, zanurzoną w niedosycie, freudowską wręcz puentę. Szkoda.

PS. Warto pójść za tropem Iana Cohena, który zauważył bliźniacze podobieństwa pomiędzy „Images du futur”, a niektórymi utworami grupy Clinic. Jeśli odkrycie nie jest nadinterpretacją, to zasygnalizowany autoepigonizm zasługuje na koronację przedrostkiem meta.

Wojciech Michalski (6 kwietnia 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Carmazynowy
[6 czerwca 2016]
Odwieczny dylemat. Czy płyta musi wprowadzać jakieś nowinki i być zbudowana na różnorodnych konstrukcjach, żeby być dobrą płytą. Co z tego, że to wszystko jest wtórne jeśli dobrze się tego słucha. Czy od razu należy nowinek konstrukcyjnych udowadniających warsztat artysty, żeby płyta była dobra? Dla mnie 8/10.
Gość: papryk
[21 stycznia 2016]
przedpokój lśni
Gość: łyżka
[7 kwietnia 2013]
płyta jest dobra, aż tak brudno tam nie jest :p
fanką nie jestem, ale zdanie "Zazwyczaj kończy się to bezlitosnymi razami zadawanymi przez recenzentów („A niech to, znaleźli ten kurz za szafką!”) i opozycją ze strony grupy fanów, dzielnie broniącej atakowanych ulubieńców („Przecież przedpokój lśni!”)." jest piękne :D i fakt, przedpokój lśni!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także