Autre Ne Veut
Anxiety
[Mexican Summer/Software; 26 lutego 2013]
Filip Szałasek słusznie zauważył regułę, zgodnie z którą luminarze domowego R’n’B, za jakich zwykliśmy uważać Toma Krella i Arthura Ashina właśnie, przy swoich drugich (mniej już domowych) płytach tracą „to coś”. Jestem w stanie zgodzić się z jego przenikliwą tezą o – by tak rzec – „odwrocie centrali”, choć sam widziałbym też bardziej pragmatyczne powody tego rozmemłania. Rozmemłania – dodajmy – emocjonalnego, bo przecież pod względem czysto produkcyjnym obserwujemy tu – wręcz przeciwnie – ewidentny skok jakościowy. Pogadajmy więc o intencjach (bo możemy).
Jakkolwiek nie chcę brzmieć jak Księżyk, motywacji kierunku obranego na „Anxiety” nie mogę przestać interpretować po prostu komercyjnie. Mało niezal-dziewczynek wzruszało się przy takim „Total Loss”? Mało serduszek i PIENKNA wysypano w komentarzach do tych tracków na wallach? Ashin też poszedł w stronę chamskich wzruszeń i czułostek, tracąc zarazem element niewygodnej niepewności, jaka jeszcze w zeszłym roku towarzyszyła odkontekstowionemu sneak peakowi sofomora w postaci „Counting”. „Anxiety” jako całość nie pozostawia już wątpliwości (kto wie, czy dotąd nie najbardziej wartościowego aspektu Autre Ne Veut). Cała bowiem otoczka tego projektu, przy niedoskonałym debiucie jeszcze kusząca wyczuwalnym gdzieś ładunkiem przyjemnej perwersji, tu przestaje prowokować i zaczyna zwyczajnie wywoływać irytację. Niewykluczone, że możliwości oferowane przez profesjonalne studio takie kroki katalizowały. Może to dzięki ich wsparciu „Anxiety” podejmuje się wyjaśnienia wszystkich niedopowiedzeń debiutu ANV. Rezultat jednak nie satysfakcjonuje. Ktoś chce się dowiedzieć co kryje teczka Marsellusa Wallace’a?
Oto twórcę pokonuje jego, osobiście obrana niegdyś, estetyka, czyli w tym konkretnym przypadku materia szalenie delikatna, w obrębie której bardzo łatwo niewielkim gestem niefortunnie przeważyć szalę, by za chwilę emanować tym razem już zwyczajnie nieprzyjemną płaczliwością. Z tym że to nawet nie jest jeden subtelny gest, bo to, jak chwilami szarżuje Arthur, należałoby pewnie nazwać histerią. Niemniej „Play by Play” nadal znakomite.
Komentarze
[8 marca 2013]
[7 marca 2013]
[7 marca 2013]