inc.
no world
[4AD; 18 lutego 2013]
Historia, jaką opakowany jest formalny długogrający debiut braci Aged jest jedną z ciekawszych, na których ostatnio budowano promocję albumu. Oczywiście nie jest to wybitnie oryginalny scenariusz, ani jedyny powód podpisania kontraktu z 4AD. Wytwórnia ta od dłuższego czasu konsekwentnie odcina się od swego kultowego katalogu, co w kontekście wciąż silnej reprezentacji adeptów spuścizny złotych czasów 4AD nie jest wcale oczywiste (mogliby spokojnie odcinać kupony i stawiać na ciągłość katalogu, zamiast wydawać Jokera czy inc. właśnie), za to jak najbardziej godne uznania. inc. stało się więc kolejnym wielkim stealem labelu i wcale nie tak jednoznacznym sukcesem.
Zaskakująco dużo mówi się bowiem o „no world” – zarówno w świecie, jak i u nas. I zaskakująco dużo jest głosów wyraźnie sceptycznych. Siła braci objawia się jednak na płaszczyznach, do których wielu recenzentów może zwyczajnie nie zdążyć dotrzeć (tak, wiem, złośliwy jestem). Doświadczenie zdobyte na sesjach u gigantów czarnych brzmień wyraźnie procentuje, tworząc na tym polu przewagę duetu nad mniej zaprawionymi w bojach reprezentantami nowego rzutu w gatunku (jak chociażby The Weeknd czy nowym wcieleniem Toma Krella).
Najbardziej niedorzeczny z pojawiających się zarzutów jest zarazem tym, który może skutecznie wpłynąć na czytelnika-odbiorcę. Można się spierać, czy spójność albumu w dzisiejszych czasach z atutu nie zmieniła się w wadę, jednak w przypadku tak świadomych twórców i tak intymnej koncepcji na muzykę wytykanie z założenia leniwie klimatycznemu krążkowi monotonii jawi się niczym cios poniżej. Pod płaszczem tej onirycznej aury kryją się przecież znakomite piosenki – wcale nie szarżujące kompozycyjną kombinatoryką czy aranżacyjnym przesytem – za to imponujące pewnością siebie i kompletnością melodii. To wszystko przywodzi mi na myśl skojarzenie z Violens, którzy również przy pierwszym kontakcie nie odkrywają wszystkich swoich atutów, zostawiając je dla cierpliwego i uważnego słuchacza. Jeśli zaś chodzi o skojarzenia gatunkowe – ponownie, te pierwsze są zbyt proste by je przywoływać, za to głębiej mamy szereg świetnych pomysłów na to, jak jednoznacznie zdefiniować przyszłe oblicze neo-soulu.
Wracając jeszcze do struktury albumu – oczywiście spójność jest tu kluczem, oś płyty ustanawiana przez znakomite „The Place”, „5 days”, „Angel”, „Desert Rose” i „Careful” stopniowo tonuje i tak niespieszny przecież klimat, krocząc w kierunku okładkowych obłoków – imponujący koncept. Pojawia się też kompozycja instrumentalna, „Nariah’s Song”, która nie stanowi jedynie wprawki, punktu na osi, a konsekwentnie realizuje założenia, wieńcząc z sukcesem „No World”.
Pierwszy długograj braci Aged poza tym, że to zwyczajnie piękna płyta, jest także swoistym manifestem wszystkich muzyków sesyjnych, dowodem, że mit studyjnego rzemieślnika może zostać przełamany i awans z ligi wykonawców do grona twórców jest jak najbardziej osiągalny. Łyżką dziegciu w tej historii jest jednak stosunkowo chłodne przyjęcie tej płyty, z którym mogę się zgodzić w jednym punkcie – szczerze wierzę, że stać ich na jeszcze więcej. Jak najbardziej mają papiery, by rozdawać na tej scenie karty – muszą jeszcze przekonać do siebie paru malkontentów.
Komentarze
[1 marca 2013]
[1 marca 2013]
[1 marca 2013]
[1 marca 2013]