Yo La Tengo
Fade
[Matador Records; 15 stycznia 2013]
Georgia Hubley i Ira Kaplan pozostają parą z najdłuższym stażem w indie-światku. Urocze? Tak i nie, bo chociaż Tęga Jola zawsze trzymała się w intymnym cieniu, to pozostaje budzącą respekt weteranką, która o całej scenie lat 90. mogłaby dziarsko powiedzieć been there, done that. Szalone czasy pozostały wspomnieniem, ale sęk w tym, że to właśnie uczciwi kreślarze piosenek wyszli z przeszłości obronną ręką.
„Fade” to zbiór kruchych kompozycji działających jak ogrzewacze do dłoni. Odwrót w cichy kąt jest zdecydowany, znikają eklektyczne ambicje nakręcające „Popular Songs” i na przestrzeni całego albumu rozciąga się atmosfera „Our Way To Fall”, której nie rozrzedza nawet kulinarne puszczanie oka. Nieco żywsze „Ohm”, „Is That Enough” i "Paddle Forward" to wyjątki na tym zaspanym albumie, gdzie subtelnie motoryczne „Well You Better” brzmi jak „Little Honda” bez paliwa, zapowiadając wczesnowiosenne wycieczki rowerowe. Wtedy też kręcącą się przy "Stupid Things" łezkę w oku zrzuci się na zacinający wiatr.
Można protekcjonalnie pochylić się nad „Fade” jak nad wzruszającym staruszkiem, ale można też poczuć, że to nie tyle samotne fade, co poszukujące ciepła fade into you. W świetle emocji nieważne będzie, że „Cornelia and Jane” to już nie „Nowhere Here” czy „Shadows”, że nadużywany tu format niepewnej siebie piosenki podkłada się ostrzu krytyki. „Fade” to nie-najwspanialszy album z najwspanialszymi intencjami, co pośród krwawych zamieszek w świecie fonografii zupełnie wystarcza, żeby ryzykować ukrywaniem go pod poduszką.
Komentarze
[10 lutego 2013]
[10 lutego 2013]
[9 lutego 2013]
[9 lutego 2013]
[8 lutego 2013]
[8 lutego 2013]
[7 lutego 2013]
[6 lutego 2013]