Asia i Koty
Miserable Miaow
[Nasiono Records; 26 października 2012]
Cześć maleńka, dla kogo teraz miauczysz? – mogliby zapytać rozczarowani fani zespołu Folder. Mogliby, ale nie zapytają. Nie ma bowiem żadnych powodów, by odwracać kota ogonem, odejście od macierzystej formacji Joannie Kuźmie służy. Płyta, na którą napisała wszystkie piosenki i na której zagrała prawie na wszystkim, jest świadectwem spokojnego dojrzewania i stopniowego odkrywania nowych możliwości. Znana z roli Alicji w krainie shogaze’owych czarów (album Pure Phase Ensemble) młoda wokalistka, zgodnie z tytułowym hasłem „Miserable Miaow” zaproponowała płytę wyciszoną, introwertyczną niezwykle kameralną, przy której, przywołana obecną w tytule aluzją, twórczość The Smiths to nieprawdopodobnie agresywna kocia muzyka. Koty Asi miauczą natomiast naprawdę cichutko, mruczą pięknie, ale trzeba się odpowiednio na spotkanie z nimi przygotować, oswojenie tych stworzeń wymaga czasu i skupienia. Jeśli jednak zaufamy piosenkom Kuźmy, czeka nas, przypominający twórczość takich artystów jak Joni Mitchell czy Cat Power, akustyczny, melancholijny, znany z powieści „Kocia kołyska” intymny seans boko-maru.
Co na „Miserable Miaow” zachwyca? Głos, którym autorka posługuje się bardzo oszczędnie, zwiększając ekspresję w kluczowych momentach piosenek, od pierwszych dźwięków czuć, że dostaliśmy płytę nie tylko pięknie opakowaną (brawa za szatę graficzną dla Magdaleny Danaj), ale i dopieszczoną brzmieniowo, w której poukrywane są – niczym smakołyki na obszernej choince – rozmaite produkcyjne słodkości. Piosenki takie jak: „Way Out”, „Oh Wind” czy „The Ride” łaszą się do słuchacza wyjątkowo skutecznie przytulnymi, lekko drażniącymi ogonami pięknych melodii. Drapią w momentach największej ekspresji, a po chwili mruczą kojąco, by nie zburzyć misternie budowanego nastroju, który tworzą m.in. obecne „na drugim planie” dźwięki harfy, tamburynu czy subtelnie wprowadzane efekty gitarowe.
Co może rozczarowywać? Smutnych, wrażliwych kobiet z akustykiem w ręku lub pochylonych nad pianinem, nawiązujących swoją twórczością do lat sześćdziesiątych jest na świecie zdecydowanie za dużo. Kategoria, w której próbuje zaistnieć Joasia jest, po pierwsze, bardzo mocno obsadzona, po drugie, delikatnie mówiąc, dość konwencjonalna. Koty lubią chodzić własnymi ścieżkami, a autorka „Miserable Miaow” idzie po śladach nie tylko klasycznych postaci kobiecego folkowego grania, ale także ich rodzimych naśladowców: zespołu Orchid, Natalie and The Loners, Gaby Kulki czy nawet Anity Lipnickiej. Jeśli więc jako dziennikarski Wujek Dobra Rada mógłbym coś doradzić, a jednocześnie podsumować tę recenzję, powiedziałbym tak: płyta „Miresable Miaow” jest piękna, ale momentami może się wydawać, że grozi jej coś, na co my recenzenci nie mamy jeszcze nazwy. Aby uniknąć monotonii i przewidywalności, następny album Asi i Kotów koniecznie trzeba zdezorientować. Osobiście nie mam kwalifikacji do dezorientacji kotów, ale mogę polecić świetnych fachowców specjalizujących się w dziedzinie kotów akustyczno-folkowych, singer-songwriterskich: Danielson („Ships”), Dirty Projectors („Bitte Orca”), Animal Collective („Sung Tongs”). There's no one, there's no one, there's no one, no one... To say meow.
Komentarze
[5 czerwca 2013]
[12 stycznia 2013]
[7 stycznia 2013]
[4 stycznia 2013]