Travis
12 Memories
[Epic; 2003]
Na tę płytę czekałam naprawdę długo. Od Travis wszystko się zaczęło. Ten zespół ma w moim sercu specjalną, uprzywilejowaną pozycję - nie musi grać fantastycznie, ważne, aby było uroczo. Tak właśnie jest na "12 Memories". Po ponad dwudziestu przesłuchaniach ta płyta nie kojarzy mi się z wcześniejszymi w dorobku Travis. Już nie.
Początek jest udany - "Quicksand". Fran śpiewa głosem żula, co bardzo u niego lubię. Za nieudane uważam durne chórki, które brzmią jakby były odtwarzane na moim starym magnetofonie, jaki moja siostra dostała na komunię, a który wciągał taśmę kasety. Spokojnie, już się go pozbyłam. W dość podobnym tonie utrzymane jest "Peace The Fuck Out". You have a voice, don't lose it. You have a choice, so choose it. You have a brain, so use it... - niby proste, takie szkolne, aczkolwiek, jakie urocze, a mi właśnie o to chodziło! No i zakończenie ze skandującym tłumem Peace The Fuck Out!, przywodzi na myśl angielski stadion i cudowną atmosferę, tam panującą. Grzechem byłoby nie wspomnieć o pięknym "Paperclips". I don't wanna see your face at my door? - Fran śpiewa to tak przekonująco, że od razu stają mi przed oczami zamknięte drzwi... Głupie, nieprawdaż? "Love Will Come Through", choć utrzymana w podobnej konwencji, dawno mi się znudziła. Nie jest to żaden premierowy utwór - został wydany na soundtracku do hollywoodzkiego filmu "Moonlight Mile" i pomimo świetnego tekstu, raczej kojarzy mi się z Susan Sarandon, która zagrała główną rolę w owym filmie... Nie będę taka surowa, piosenka jest niezła, radzę słuchać tylko od wielkiego dzwonu.
Choć mocnych punktów na tej płycie nie brakuje, pojawiają się też słabsze kompozycje, np. "The Beautiful Occupation". To piosenka, którą publiczność z pewnością pokocha, gdyż zdecydowanie za szybko wpada w ucho. Zespół niebawem będzie miał jej dosyć, bo pseudo-fani będą domagać się jej grania na wszystkich koncertach. Dużym błędem było wydanie na singlu "Re-Offender" na singlu, przez co ta pieśń wydaje się szara, zużyta, już mnie nie wzrusza, nie chwyta serce.
Dziwna sprawa, jeśli chodzi o "Some Sad Song". Jest to 12. piosenka, zręcznie ukryta na końcu płyty. Po co ukryta? Nie mama pojęcia! Sądziłam, iż na tzw. hidden tracki wybiera się perełki, a "Some Sad Song" można przyrównać, co najwyżej do wapienia wśród bursztynów znajdujących się na tej płycie, tych oszlifowanych, gotowych do noszenia jako korale, jak i tych trochę gorszych, do schowania do kieszeni, jako amulet. Prawdziwym diamentem jest "Mid-Life Krysis". Właśnie to powinno być schowane, dostępne tylko dla wybrańców.
"12 Memories" nie jest tak rockowa, jak "Good Feeling", nie przypomina lirycznego "The Man Who". Uważam, iż to ciąg dalszy mojego ulubionego "The Invisible Band" i bardzo dobrze! Będę dobrą dziewczynką, wierną fanką i ocenię na 7.