Ocena: 7

Taylor Swift

Red

Okładka Taylor Swift - Red

[Big Machine; 22 października 2012]

Poprzednie dokonania Taylor Swift – uczciwie przyznam, że w moim przypadku były to głównie single – wywoływały u mnie doznania na przecięciu senności (z jaką zwykliśmy traktować pop-rockowych nudziarzy w stylu Johna Mayera) i protekcjonalności (właściwej sytuacjom, w których wyrafinowanego europejskiego słuchacza wystawia się na kontakt z mainstreamem pop-country a la Carrie Underwood czy Lady Antebellum). Swift była młodzieżową twarzą tej sceny – sprzedawała dzieciakom mniej więcej to samo, co dorośli muzycy ich rodzicom, w opakowaniu wciąż atrakcyjnym, ale pozbawionym wulgarności Rihanny czy Britney Spears.

Sprawy komplikuje album „Red”, będący dziełem numer cztery popularnej Taylorki, lecz pierwszym, na którym artystka brzmi... hmm, jak artystka właściwie – świadomie i dojrzale. Zatankowana pod sam korek (16 utworów) płyta praktycznie pozbawiona jest mielizn, jej najsłabszymi punktami są duety ze smęcącymi Brytyjczykami (Gary Lightbody ze Snow Patrol i Ed Sheeran). Poza nimi Swift trzyma się reguły „żadnych gości”, zachowuje też porządek w zaiksach – poza kilkoma wyjątkami całą tę płytę skomponowała bądź to sama, bądź przy współudziale duetu Max Martin/Shellback. To słychać, mimo rozstrzału nastrojów: od teen-popowych przeboików po ballady adult contemporary. Zwłaszcza, że tekstowo płyta kręci się nieprzerwanie wokół spraw sercowych – radości, smutków, rozterek i temu podobnych „małych rzeczy” z pamiętnika naszej gwiazdy.

Niezależnie od przyjętej konwencji, główną bohaterką albumu na całej jego długości pozostaje Swift. Za mikrofonem jest zrelaksowana i pewna swoich umiejętności, w przeciwieństwie do innej idolki białego Południa, śpiewającej w sposób bardzo siłowy Katy Perry. Celując w dorosłą, country-popową publikę, Taylor ląduje dziś zaskakująco blisko Stevie Nicks, jak choćby w obszernych fragmentach „Treacherous” czy „All Too Well”. Wybierając teen-popowy azymut, pozycjonuje się z kolei w roli sukcesorki Avril Lavigne. Tak jest w absurdalnie chwytliwym hicie „We Are Never Ever Getting Back Together” czy jego potencjalnym następcy, „22”. Romans z dubstepem w „I Knew You Were Trouble” wychodzi kawałkowi jak najlepiej – trudno po paru przesłuchaniach wyobrazić sobie bardziej udane rozwiązanie tego histerycznego refrenu.

Słuchając „Red”, łatwo raz jeszcze oskarżyć większość współczesnego popu o siermiężną ekspresję i brak umiaru. W końcu nietrudno wyobrazić sobie jak zakrzyczałaby „Starlight” nienajgorsza przecież z tego grona Katy Perry, czy jak Lady Gaga zmaltretowałaby wykończenie-e-e-e refrenu tytułowego „Red”. Nic takiego nie ma tu miejsca – wokal Swift jest zwiewny i pełen subtelnych, nieco teatralnych niuansów. Taylor znajduje też czas na inteligentne mrugnięcia okiem, a nawet ironiczny auto-diss w „We Are Never…”, gdy przyznaje, że jej nie płyty nie są tak cool, jak indie. We see what you did there!

I choć większość tego krążka to wciąż granie bardzo amerykańskie, to Swift daje liczne sygnały, że jej dotychczasowy świat to dla niej za mało. Dlatego otwierające całość „State Of Grace” wabi rockowym drive’em wprost nawiązującym do starego U2 (gitarowe riffy z „Out Of Control”), dlatego dubstep, dlatego Snow Patrol i Sheeran i wreszcie dlatego zmiana wizerunku z prowincjonalnych loczków i kowbojek na modne sukienki, okulary-zerówki i wyważoną stylowość. Na „Red” Taylor Swift wykonała bardzo dużo kroków w dobrym kierunku i mimo, że nie jest to płyta, która wstrząśnie światem fana „alternatywy”, to już muzyce środka tak dobre albumy stały się praktycznie obce. Ja w każdym razie tylu zwyczajnie ładnych, popowych piosenek na jednym krążku dawno nie słyszałem.

Kuba Ambrożewski (13 grudnia 2012)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: anka
[17 grudnia 2012]
nie wiem, ja jakoś nie widzę nic nadzwyczajnego w jej piosenkach, nawet na albumie Red a kawałek "We are never..." w moim przekonaniu bardzo przeciętny. Nigdy nie zrozumiem tej wielkiej miłości Amerykanów do Swift.
kuba a
[14 grudnia 2012]
Znacznie wyżej dałbym oba hity (czyli "We..." i "Trouble"), no i ciut mniej cenię "Begin Again", za to zgadzam się, że tytułowy numer to cichy bohater tego albumu.
Gość: kow
[14 grudnia 2012]
* - Never EVER...
Gość: kow
[14 grudnia 2012]
na chwilę obecną: 1. Red 2. 22 3. Begin Again 4. State of Grace 5. Starlight 6. Stay 7. Treacherous 8. I Know You Were Trouble 9. We Are Never Getting Back Together

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także