Spiritualized
Amazing Grace
[Sanctuary; 8 września 2003]
Jest tylko jeden Spiritualized. Każdy ich album to kosmiczna podróż pełna rock'n'rollowego zgiełku, hałaśliwego piękna i ogromnego ładunku emocji. Nie inaczej jest oczywiście w przypadku "Amazing Grace".
Na otwarcie dostajemy cios między oczy. "This Little Life Of Mine" to jazda bez ograniczeń. Jason Pierce śpiewający jak punk?! Czemu nie... Brzmi to naprawdę diabolicznie!
Kto uwielbia ich za szybkie transowe kawałki, padnie na kolana przy "She Kissed Me (It Felt Like A Hit)". Kiedy słucham tej piosenki blednie mi urok modnego ostatnio nurtu garażowego rocka, bo tak wiarygodnie i mocno nie brzmi żaden z tych zespołów.
Pierwsze cudo "made by Spaceman" dostajemy wraz z początkiem "Hold On". Na dokładkę "Oh Baby" i robi się jak w niebie. W końcu niebo to część kosmosu, czyli "where Spiritualized is coming from...". Do prawdziwej kosmicznej jazdy wracamy w "Never Goin' Back". Znowu ciężko uwolnić się od grawitacji. Jason po raz drugi wciela się tu w diabełka operując najmroczniej, jak tylko może, swoim niewinnym głosem.
W próżnię wpadamy wraz z pierwszymi taktami "The Power And The Glory". Najpierw jedynie pojedynczy dźwięki fortepianu, potem pijana orkiestra i już można poczuć się jak w jazzowym klubie na Marsie. Gdzie jest Spaceman?! Tak grałby Mogwai gdyby Szkocja nie leżała na naszej planecie.
Po ostrej dawce surrealizmu pora na modlitwę - "Lord Let It Rain On Me". Kto zna niesamowite "Lord Can You Hear Me?" z poprzedniej płyty wie, o co chodzi. Czasami wydaje mi się, że Spiritualized to najlepsza kościelna kapela rockowa. Ich "psalmy" są ozdobą każdej płyty.
Równie pięknie można się poczuć podczas ballady dla Richiego Lee. Krótka piosenka ze smutnym wokalem i wspaniałymi smyczkami w tle.
Kolejna lekcja grania dla zespołów spod znaku rockowej rewolucji następuje w "Cheapster".
Jest to zarazem ostatni turbulencyjny kawałek na płycie. Przypomina mi chociażby Primal Scream z czasów "Rocks", gdy byli w znacznie lepszej formie niż obecnie. Dwie perły na sam koniec. "Rated X" przepełniony nostalgią (zamykając oczy można poczuć się jak zagubiony kosmita szukający sensu życia w przestrzeni) oraz cudne "Lay It Down Slow" (taki kosmiczny "łamacz serc" nie tylko dla zielonych dziewczynek).
Na "Let It Come Down" Spiritualized postawiło sobie tak wysoko poprzeczkę, że nawet w wirtualnej rzeczywistości nie byłoby w stanie jej przeskoczyć, ale co ważne, nowy album nie zawiódł.
Bez wątpienia jest to kolejne dzieło wielkiego rockowego zespołu.