CNC
False Awakening
[DRAW Records; 1 listopada 2012]
Borys Dejnarowicz tytułowe fałszywe przebudzenie opisywał w Offensywie jako doskonale wszystkim znaną sytuację, gdy nieświadomi budzimy się w obrębie snu, by następnie zbudzić się ponownie i wkroczyć do REALU. Tematyka snu jest dla muzyki CNC jak najbardziej adekwatna, bo dziś to już chyba oficjalnie projekt dream-popowo-shoegaze’owy, nie mający stylistycznie wiele wspólnego z parkietowym szałem wczesnych mixtape’ów (częściowo utrzymywanych w sekrecie).
Ten moment, że śni ci się kuzyn, ale tylko pozornie, bo jedynie tak wygląda, a ty i tak wiesz, że to twój brat. Jakkolwiek senna nie byłaby atmosfera „False Awakening”, podział ról jest tu doskonale słyszalny. Mamy dominujący charakterystyczny songwriting Dejny, dobrze już znany, a wciąż potrafiący zaskoczyć wykwintnym mykiem, od którego robi się człowiekowi szczególnie błogo. Ja tam rzadko sny pamiętam, ale te melodie jakoś zostają w głowie. I udaje im się to mimo wyraźnego poskromienia żywiołu repetycji w stosunku do „No Mood”. Nowy albumik to propozycja dużo bardziej treściwa, wypełniona przez PIOSENKI. Ze zwrotkami, z refrenami i mostkami. Mamy też ulubiony duszny klimat z konsolety Piotra Maciejewskiego. Dzięki niemu te kawałki noszą przyzwoite ubranie i unikają sytuacji z popularnego snu, gdy stoisz nagi na oczach całej szkoły. Tu się nie ma z czego śmiać. Michał Stambulski na gościnnych (?) występach również raczy nas ekspresywnością dobrze znaną z Microexpressions i – chyba ze względu na brzmieniowe pokrewieństwo tej grupy (?) z podejściem Maciejewskiego – nie wypada w tym otoczeniu obco.
Sen nie ma początku. Pamiętasz od razu sam środek fabuły. Przejścia (bądź ich brak) między trackami 1 i 2 oraz 3 i 4, a nawet wejście refrenu w openerze, trochę ewokują ten symptom. „Hearsay” wypływa nagle z utworu tytułowego i w kontraście z poprzednikiem od razu PRZECHODZI DO MERITUM. Już nie zwalnia, bo to przecież ekwiwalent pamiętnej „Magenty”. Tempo zwalnia dopiero przy następnym „Vertigo”. Nasycenie emocjonalne z paranoiczną gitarą w tle nie pozwala jednak na uśpienie uwagi. Raczej buduje suspens, bo – jak w Hitchcockowskim „Vertigo” – za chwilę następuje kolejny zręczny twist pod postacią „Istambul”, utworu stanowiącego kompozycyjny i wykonawczy wkład wspomnianego Stambulskiego w nowe dziełko CNC. To uczucie, gdy organizm zasypia i co jakiś czas budzi się w odruchu samokontroli, ratując cię przed śmiercią. Zabawnie wzdryga wtedy ciałem. To, że panowie nie śpią i trzymają rękę na pulsie jak rzeczony organizm, wiadomo nie od dziś. Czy to – właśnie – zapraszając do współpracy najgorętsze nazwiska niezalu, czy próbując gdzieniegdzie manipulować swoim wypracowanym brzmieniem, dryfując w stronę ulubieńców z Violens (co czujna blogosfera zdążyła już zresztą zauważyć). No nie zasypiają gruszek w popiele, można by rzec.
A sen ze spadaniem? Tego aspektu marzycielstwa forma CNC akurat nie realizuje.
Komentarze
[8 grudnia 2012]
ale po chuj ten przecinek przed słowem "ziomek"?
[8 grudnia 2012]
[6 grudnia 2012]
[5 grudnia 2012]
ghostwritingu/ Krzyżowy ogień wersów, kurwy zamiast przecinków" LOL ;D
[5 grudnia 2012]
[5 grudnia 2012]
[5 grudnia 2012]
[3 grudnia 2012]
[3 grudnia 2012]