Nils Frahm
Screws
[self-released; 20 wrzenia 2012]
Jakiś czas temu Nils Frahm złamał kciuk. Tak po prostu, pianista wziął i złamał drogocenny kciuk. Przypadkowo, a wywołało to oczywiście niemałą depresję, o której wspomina w notatce dołączonej do płyty. W każdym razie, pomimo kategorycznych zakazów ze strony lekarza, Nils codzienne wygrywał na klawiaturze pianina swą miniaturową rozpacz, jedną zdrową łapką, dołączał później drugą, tę chorą łapkę, przez co powstawały impresyjne impromptu na dziewięć palców. Obraz czegoś zaczął się klarować w umyśle muzyka – jak tylko wyswobodził się z gipsowych kajdan, postanowił przekuć pomysły na czyny, i już przy pomocy 10 palców, dwoma łapkami, rozegrał i zarejestrował „Śrubki”.
Tak się składa, że oniryczne miniaturki fortepianowe są formą może i najskuteczniej trafiającą poprzez ucho do serca. Czyż nie poruszają w nas często tych najwrażliwszych strun, zmuszając niekiedy do przelania okrągłych łez pod wpływem dojmującej melancholii czy niepohamowanego wzruszenia? Tradycja takiego grania rozciąga się od Erika Satie po Briana Eno („Muzyka dla lotnisk” jako akt założycielski fortepianowego ambientu w dzisiejszym rozumieniu). W muzyce Frahma przebija natomiast Arvo Pärt („Wariacje na temat leczenia Arinoushki”) i Harold Budd („The Plateaux of Mirror”). Na „Screws” usłyszymy jedynie fortepian, znika zabawa z elektroniką właściwa zeszłorocznej płycie „Felt”.
Po wzruszającej historii z bólem pozostaje mi jedynie wspomnieć o błahości powstałej muzyki. Będąc na tyle jednowymiarowymi i niezauważalnymi, na ile tylko się da (co w ramach gatunku jest w gruncie rzeczy zaletą), nie pozostawiają w nas „Śrubki” żadnego innego śladu poza dziękczynnym smutkiem. Drobne utwory na fortepian można przecież komponować z pasją, czego przykładem są „Pory roku” Cage’a. W czasach mojej młodości już peerelowska meblościanka potrafiła wycisnąć ze mnie siódme poty, ot tak, przewracając się na mnie znienacka, przygważdżając do podłogi niczym amerykański zapaśnik. Ta oto furniture music nie wywołała we mnie ani jednej łzy, ani jednej reakcji. Frahm o wiele lepiej spisuje się w tym roku z większymi ensemblami, jak np. z Efterklang na świetnym LP „Piramida”. Tam udziela się na czeleście, ksylofonie, pianinie i Wurlitzerze. Tam go szukajmy.