Ocena: 7

Matthew Dear

Beams

Okładka Matthew Dear - Beams

[Ghostly International; 27 sierpnia 2012]

Powiedzmy sobie szczerze: pop spod znaku elektroniki i syntezatora wydaje się w tym roku zaskakująco chaotyczny. Zespoły takie jak Yeasayer, Purity Ring czy Animal Collective proponują nam formułę opierającą się na permanentnej turbulencji, na jakimś horror-vacui lub lęku przed choćby chwilowym zaprzestaniem częstowania słuchaczy kolejnymi iskrzącymi smaczkami. Matthew Dear natomiast prowadzi nas po stabilnej ścieżce, pozwala się rozsiąść i rozprostować znużone gonitwą kości, natomiast jego niski aksamitny głos działa niczym stabilizator napięcia i umiejętnie kontrapunktuje muzykę. Ze względu na to „Beams”, jego najnowsze wydawnictwo, nie powtarza błędu popełnionego choćby przez „Queen of The Wave” czy, w moim odczuciu, „Fragrant World” – nie zwymiotujemy tęczą ani w trakcie, ani po wysłuchaniu krążka. Cóż, tytuł mistrza świata w niekomplikowaniu muzyki zbędnymi paciorkami jest na wyciągnięcie ręki.

Naczelny dziedzic i syn marnotrawny microhouse’u odnalazł w końcu swoje harmonijne popowe oblicze. Niech nie zwiodą was opinie Deara na temat płynnej tożsamości – „Beams” pomimo różnorodności piosenek zbudowane jest na spójnej wizji i świadomości tego, jak chce się brzmieć. Już pierwsze takty większości utworów ujawniają alchemiczną formułę Deara: brak wkręcających hooków, brak elektronicznych fluktuacji, brak zwiewnych chórków i wzmocnionych echem wokaliz. Słuchacz momentalnie wsiąka w kompletne agregaty dźwięków, po czym już do końca piosenki mało się zmienia. Sęk w tym, że zanurzonemu w repetycji słuchaczowi nie przychodzi do głowy konieczność jakichkolwiek znaczących interwencji w statyczną tkankę. Trzeba przyznać, że te zaaranżowane na modłę Talking Heads tematy skutecznie angażują uwagę, wszystkie piosenki są udane i kompletne na swych własnych zasadach.

Dear już przed dwoma laty na „Black City” testował taką formułę, rezultaty są znamienne: piosenki na „Beams” mienią się feerią barw, obca jest im melancholia znana z poprzedniego albumu. Być może jednak niektórym najnowszy album wyda się nieco anachroniczny. Tego typu głosy będą słusznie zwracać uwagę na zbyt zachowawcze, sztampowe momentami wykorzystanie syntezatorowych faktur. Jedną z wad albumu jest właśnie zaniechanie eksploracji nowych dźwiękowych rozwiązań (gwoli sprawiedliwości wypada dodać, że na rzecz utrzymania spójności). Z drugiej strony, próby reintegracji odpadów i przykrytych kurzem czasu efektów wydają się nadspodziewanie sprawnie korespondować ze specyfiką albumu, oglądanego przez pryzmat jedenastoindeksowej całości. Przyjemność obcowania z „Beams” rodzi się między innymi z tej konkluzji.

Michał Pudło (10 września 2012)

Oceny

Michał Pudło: 7/10
Sebastian Niemczyk: 7/10
Średnia z 2 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
MichałPudło
[12 września 2012]
no no, rozważałem ósemkę i to bardzo intensywnie. Ostatecznie przeważyła niższa nota, chyba ze względu na dość intensywne przesłuchanie się materiałem w dość krótkim czasie, z czego wniosek, że 8kowy album nie powinien się tak szybko przesłuchiwać, w każdym razie po okresie rekonwalescencji wrócę do niego z przyjemnością. (Z taką krzywą postępu Dear nagra za rok 9kowy album).
Gość: waleńrod
[11 września 2012]
dałbym oczko wyżej za bardzo udaną kontynuację stylistyki lcd soundsystem w "her fantasy" czy "up&out". zabrakło trochę do płyty wybitnej, ale to najfajniejszy album deara jak dotąd.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także