Hafez Modirzadeh
Post-Chromodal Out!
[Pi Recordings; 24 lipca 2012]
Sięgając po „Post-Chromodal Out!” wkraczamy w świat teorii muzykologicznych, akademickiego jazzu konceptualnego i orientalnych eksperymentów z formą. Lubimy? Nie lubimy. Świat to z pozoru trudny, skomplikowany i nieprzekraczalny – pomyśli tak większość, również i ja. Z ogromną dozą sceptycyzmu zabrałem się do odsłuchu albumu i uzmysłowiłem sobie dość prędko, że nachodzą mnie bodźce kłócące się z przed-sądami. W końcu balon pękł, a mnie napełniło bezwarunkowe poczucie akceptacji. Słowem, najnowsze wydawnictwo Modirzadeha, mimo że jest tym, czym jest, bo jest teorią, konceptem, formą, jest też czymś, czym pozornie nie jest, czyli dobrze spisaną i żywiołowo rozegraną składanką zaskakujących utworów, a dobra chemia między muzykami prawie wylewa się z głośników.
Destynacja? Poza! – powiedziałby Jackie McLean cmokając z zachwytu nad efektami pracy Hafeza Modirzadeha. Historia jazzu pokazuje, że negacja i anarchistyczne nastawienie wobec tradycji popłaca. Ale żeby od razu budować nowy system modalny?! Irańsko-amerykański saksofonista stworzył swój unikatowy język muzyczny – chromodalność – w imię ponadkulturowego porozumienia. Następnie przekroczył rezultaty własnych badań, pisząc nowe kompozycje w manierze post-chromodalnej, czyli wykraczającej poza budowany latami system. Dążenia Modirzadeha nie dziwią aż tak bardzo, bo jazz (ten mający znaczenie) już dawno utracił swoją więź z klasycznym systemem tonalnym, tak jak współczesny pop oddalił się od hegemonii i kultu elektrycznej gitary.
Jako pierwszy w system tonalny uderza George Russell. Początek lat 50., Russell pisze swój manifest teoretyczny „Lydian Chromatic Concept of Tonal Organisation”, redefiniując tym samym metody jazzowej improwizacji. Zastępuje tonalność modalnością: według nowych reguł sekcja rytmiczna operująca statyczną harmonią wyznacza ramy dla solisty, który improwizuje na bazie skali, a nie danego akordu, czyli bez korzystania z progresji 2-5-1 czy schematów wyniesionych z bluesa. Muzyczni tytani epoki prześcigają się w korzystaniu z nowego, modalnego sposobu gry: Eric Dolphy na „Out There” i „Outward Bound”, Bill Evans na „Everybody Digs Bill Evans”, czy wreszcie Miles Davis ze swoim legendarnym „Kind of Blue”. Modalność kłuje uszy konserw i purystów, momentalnie dystansuje wszelkie odnogi bopu. Staje się własnością wspólną jazzowej awangardy.
Już po przyswojeniu modalności, w latach 60-tych pojawia się na scenie Ornette Coleman. Inspiruje środowisko nowymi zajawkami: free jazzem, swobodą, bezgraniczną ekspresją. Jack Kerouac wije się w ekstazie po podłodze słuchając apostołów wyzwolonego jazzu. Wszystkie doświadczenia układają się Ornette’owi w autorską koncepcję grania zwaną Harmolodics. Cóż, Colemana dobrze się słucha, lecz trudno się nim myśli. Harmolodyka to ezoteryka i nieprzejrzystość wcielona w słowa. Anty-system, który nakazuje grać to, co dyktują emocje i inteligencja, mniej więcej tak: z bazowej melodii wywodzisz resztę kompozycji, w całkowitej swobodzie, z ignorancją wobec wszystkich tradycyjnych przykazów muzykologii – wzbudzasz ducha melodii, niczym szaman, chwytasz swój biologiczny rytm i przekładasz na język improwizacji. Podejście Colemana zainspirowało Modirzadeha w sposób nieunikniony.
Możemy teraz wrócić do „Post-Chromodal Out!”. Na album (złożony z dwóch suit) można spojrzeć jak na prezentację możliwości jazzu chromodalnego. Sam system to fuzja równomiernie temperowanej chromatyki Zachodu z modalnością Wschodu (melodyczne mody i arabskie maqam). Pierwsza suita („Weft Facets”) to trzynaście małych traktatów, spójnych i w miarę zróżnicowanych, przedzielonych czterema interludiami. Poza liderem-saksofonistą w skład zespołu wchodzi trębacz Amir ElSaffar (oba instrumenty dęte grają prawie wyłącznie staccato), perkusista, basista, pianista (Vijay Iyer), gitarzysta oraz operatorzy perskich cymbałów oraz indonezyjskich gongów. Najwięcej pozytywnego zamieszania wprowadza interplay między trąbką i saksofonem (bezbłędnie kazus Barberi/Cherry) oraz między fortepianem i cymbałami (zwłaszcza w interludiach). I tu wypada zasygnalizować, że to Iyer zdobywa zaszczytne miano najciekawszego performera albumu: gra na przestrojonym na użytek perskich skal fortepianie z angażującą inwencją, korzysta bogato z dostępnych ćwierćtonów, przez co dekontekstualizuje utwory, kasuje ich tonalną rozpoznawalność. Na płycie znajduje się też suita skomponowana przez Jamesa Nortona („Wolf and Warp”, 25 minut), zamówiona przez lidera. Obie suity znacznie się różnią – druga jest mniej arabska, bardziej chaotyczna i zdecydowanie stanowi słabość albumu.
„Post-Chromodal Out!” to w rezultacie kilkanaście orientalnych pereł starannie nanizanych na nitkę, małych komplementarnych całości, które, głównie za sprawą wywołującej problemy z akomodacją budowy, kwestionują nasze słuchowe przyzwyczajenia. W arcyciekawy sposób.
Komentarze
[10 września 2012]