Saint Etienne
Words And Music By Saint Etienne
[Heavenly; 18 maja 2012]
Niewiele zespołów na świecie w lepszym stopniu opanowało sztukę posługiwania się ironią i humorem w muzyce niż Saint Etienne. Nawet po ćwierć wieku działalności tria nie opuszcza dobry humor: jego nowy album, zatytułowany „Słowa i muzyka autorstwa Saint Etienne” zawiera być może najmniej słów, a zwłaszcza muzyki Saint Etienne ze wszystkich dotychczasowych płyt Cracknell, Stanleya i Wiggsa. Na palcach jednej ręki policzymy ścieżki, do których ręki nie przyłożył wynajęty kompozytor, w jeszcze większym stopniu sztab zewnętrznych fachowców zdominował proces produkcji materiału. Trudno się dziwić, że „Words And Music” przypomina kolaż złożony z kilkunastu singli napisanych „pod” czy „w stylu” Saint Etienne. A na pewno bardziej to niż klasyczny, „zespołowy” longplay.
Jak na mistrzów odwracania naszej uwagi i umieszczania drugiego dna tam, gdzie się go najmniej spodziewamy, Saint Etienne maskują ten syndrom całkiem umiejętnie. Album spina koncept nostalgicznej podróży ku beztroskim, nastoletnim czasom nieskazitelnej pasji dla muzyki, kontrowany rzecz jasna motywem bezlitośnie upływających lat. Reminiscencje to tyleż bliskie sercu każdego melomana, co jednak błahe i oczywiste. Kiedy słyszę, jak Sarah Cracknell roztkliwia się nad utraconą młodością, wspominając pierwszą zakupioną w życiu płytę winylową i namecheckując listę najbardziej cool wytwórni płytowych, jakie można sobie wyobrazić, to bynajmniej nie otwieram na forum wątku o retromanii; raczej przychodzą mi do głowy youtube’owicze zabiegający o „łapki w górę” populistycznymi komentarzami jak to kiedyś było lepiej. Pomijając, że słyszałem to już w lepszym wydaniu i to nie raz – patrz „Reminisce (Part Two)”, „Filandia”, „Losing Haringey”.
Najbardziej brakuje dziś u Saint Etienne tego, co na samym początku uczynili swoim kardynalnym atutem – brzmieniowych niuansów, będących zarówno świadectwem dużej muzykalności tria, jak i jego poczucia humoru. W końcu mówimy o zespole, który uratował dla „świata niezalu” wiele z najbardziej obciachowych brzmień lat dziewięćdziesiątych, dekontekstualizując osiągnięcia herosów sceny eurodance na swój własny, unikatowy sposób. „Przeklinać ładnie, gwałcić delikatnie” to w gruncie rzeczy klucz do odczytania takich perełek tanecznego popu, jak „He’s On The Phone”, „Join Our Club” albo „Sylvie”. Tymczasem dzisiejsze parkietowe propozycje Saint Etienne brzmią, jakby zrealizowano je w ramach jednego projektu zaliczeniowego – nawet najlepsze w zestawie „Tonight” to wszak naturalna kontynuacja jednej z naszych ulubionych piosenek 2009 roku, „Method Of Modern Love” z singlowej składanki. Daleko za nim zostają utwory w stylu odrzutów z płyty Kylie Minogue, jak „DJ” czy „I’ve Got Your Music”.
Dużo fajniej Saint Etienne potrafią wypaść w typowych dla siebie, bardziej stonowanych klimatach „piosenki londyńskiej” – czarująco starodawnej i uniwersalnej konwencji, która pozwala zespołowi na rozwinięcie szerszego planu dźwiękowego. Rodzą się z tego tak udane kompozycje, jak „Last Days Of Disco”, które brzmi nieco jak retro-pastisz wspomnianej Kylie, czy sentymentalne „Heading For The Fair”. Choć również pretensjonalne pudła, jak zrecenzowany już powyżej opener płyty albo okropne, jak dla mnie, interludium „Record Doctor”, ciągnące zresztą ten sam, „konceptualny” wątek. Zresztą ilekroć „Words And Music” daje o nim znać – wymowne tytuły „When I Was Seventeen” albo „Twenty Five Years” – na twarzy pojawia się grymas zwątpienia.
W gruncie rzeczy da się to jednak zrozumieć na swój przewrotny sposób – zasłużony dla muzyki zespół stara się powrócić po latach milczenia w dawnym, spektakularnym stylu. Niestety, próby okazują się daremne, muzyka nie jest już ta sama, świat znajduje się w innym miejscu. Wydaje zatem album będący komentarzem do sytuacji, w jakiej znalazła się grupa: przepełniony nostalgią, ujmująco nieprzystosowany. W końcu parkietowych numerów Saint Etienne nikt dziś nie zagra w klubie, radiowych kawałków nikt nie wrzuci na „plejkę” w popularnej rozgłośni. Paradoks tego tria i płyty, na którą bardzo czekałem kilka miesięcy, żeby się jednak rozczarować.