Ocena: 7

Julia Holter

Ekstasis

Okładka Julia Holter - Ekstasis

[Rvng; 8 marca 2012]

Pierwszy zwiastun albumu spełnia swoją funkcję doskonale, bo „Marienbad” zawiesza nas na introdukcji do świata anielskich harmonii. Nie ma już cienia ciężkiego kalibru tragedii Hipolita i Fedry, a są już zalążki wyzwalającej Ekstazy. „Our Sorrows” jest w połowie klarownie piękne, a w połowie zgrabnie nam umykające. Interesujący jest tu hołd dla archaicznej elektroniki (częstotliwe tykanie komputerowe), ale dokąd to zmierza? Na szczęście już za rogiem Holter rzuca urok podparty pewnym warsztatem – drugi singiel czaruje jak figura zwiewnej wróżki. „In the Same Room” to dowód na to, że Julia potrafi przedstawić się jak słodka niewiasta, w oparach wspomnień miłości, które muszą was te cztery minuty za nos powodzić. Zamiast epiki, jest delikatnie i marzycielsko, co lapidarnie komentuje ten album na tle poprzednich. No ale słuchało się też Floydów i Stars Of The Lid – „Boy In The Moon” to uroczy dryf wokół nocnego lampionu. Holter śpiewa nisko i hipnotycznie, a całość sunie księżycowymi krokami. Drabina od 6:15 podwodną odpowiedzią na „Viðrar Vel Til Loftárása”? Na pewno grawitacja podobnie tu nie ciąży.

Na następnej pozycji jest nieco dziwnie, szczególnie kiedy spogląda się na klip do starszej wersji utworu – „Für Felix” to mistyka puszczająca oko. Konie, plaża, Śmierć i kąpiel w morskiej bryzie? Dlaczego nie. Dodajmy do tego epokę dawną i mamy „Siódmą Pieczęć” w oczach co weselszych surrealistów. Dalej z francuska eleganckie „Moni Mon Amie” – kim jest przyjaciel, nie wiem, ale śliczna ta laurka. Przez jasne nawiązanie melodyczne bliźniacza z „In The Same Room”, równie zresztą przepiórcza. „Four Gardens” – cztery ogrody, gdzieś w dalekiej Azji. Jasne, to widzimy, ale co tu robi facet z saksofonem? Dekonstruuje nam orient, w czasie gdy sekcja rytmiczna ucieka nam gdzieś w jazzowe odcienie krautu. Ale to wszystko eklektyzm, który we wspanialszej formie już Julia prezentowała, choć tak swobodnie nigdy się nie przechadzał. Natomiast co zaskakuje bardziej w „Goddess Eyes I”: beat na którym całość się opiera, powiew retrofuturyzmu w postaci autotune’a czy niemal zalotne frazowanie? W każdym razie nawet natchnione wzloty w refrenie oczu nam nie zmydlą – Holter zrzuca tu robę i wychodzi z cekinową suknią na współczesny bal. A wieńczące ten przemarsz masek „This Is Ekstasis” to ciut awangardowy przekładaniec. Ekstaza jest tu przerywana, pulsacyjna jak neopogańskie podskoki u Animal Collective. Ale to dobrze, bo jakieś banalne ambientowe rozrzewnienie byłoby nie na miejscu. Rozciągnięte jak cukierek do żucia, kończy się na małym jam session jazzmanów z muzykami poważnymi.

Umyślnie przebiegłem krótko przez cały album na wskroś – „Ekstasis” jawi się jako wydawnictwo zróżnicowane, wysmakowane, wciąż bogate i lekkie jednocześnie. A przy tym wszystkim miejscami nudnawe, choć przecenić zdolności tej pani jest ciężko. I co prawda piszemy o tym dość późno, ale dodatkowego wdzięku dodaje mu data wydania.

Karol Paczkowski (13 lipca 2012)

Oceny

Sebastian Niemczyk: 9/10
Jędrzej Szymanowski: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Paweł Gajda: 5/10
Średnia z 4 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: zniesmaczony
[2 marca 2013]
'każdym bądź razie'
w każdym razie albo bądź co bądź, no naprawdę żeby takie błędy robić...

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także