Ocena: 6

Mika Urbaniak

Follow You

Okładka Mika Urbaniak - Follow You

[Sony Music; 24 kwietnia 2012]

Wieczna, wydawałoby się, wagabundka polskiej fonografii po latach nagrywania featuringów chyba w końcu zaczyna odnajdywać dla siebie miejsce na rynku. Oto bowiem dostajemy jej drugi po „Closer” pełnoprawny album. Propozycji z 2009 roku z pewnością brakowało jakiejś konkretniejszej linii programowej. Solidne, ale bardzo rozbieżne stylistycznie piosenki tworzyły całkiem fajny zestaw, ale był to właśnie tylko *zestaw* – raczej nieprzemyślany miszmasz ninetiesowego r’n’b i przeżywającego wówczas swój triumf retro popu uzupełniony chybionymi próbami spod znaku tego chartsowego (patrz – nomen omen – closer albumu: toxicowaty „Push”). W wywiadach promujących „Follow You” wokalistka przyznawała, że nie miała pomysłu na swój kolejny krok. Z odsieczą przyszedł współpracownik Smolika (bo kogoż by innego?), Victor Davies. Całkiem możliwe, że mózg nowego wydawnictwa Miki zauważył, iż takie ewidentne granie dla młodzieży to nie do końca jej bajka i zdecydował się odrobinę zmienić kurs. Może Urbaniak nie stała się od razu jawnie wokalistką adult contemporary celującą w gusta słuchaczy muzyki swoich rodziców, ale mimo to bez problemu mogę sobie wyobrazić czterdziestoletnie żony biznesmenów z radością pląsające do materiału wypełniającego „Follow You” z kieliszkiem wina w dłoni. Jak również robiące zakupy w centrach handlowych, popijające kawę z koleżankami i podróżujące windami w rytm tych właśnie piosenek. Cóż, przynajmniej jest to easy listening na poziomie.

Rozstrzał gatunkowy na „Follow You” wciąż funkcjonuje, ale słychać, że tym razem producent bardziej zadbał o brzmieniową homogeniczność utworów. Wymarzoną sytuacją byłoby pójście na tej płycie śladami świecącego na debiucie najmocniej „In My Dreams”, czyli zaginionego szkicu Grega Kurstina. Parę pierwiastków faktycznie te nadzieje spełnia. Gitarowe numery otwierające album utrzymane są bowiem trochę w manierze ostatniego wydawnictwa Sii, w bardziej kameralnych utworach Mika śmiało drepcze sobie krok za Inarą George (podobne, wychodzące z jazzu przebiegi harmoniczne), zaś spinająca jakby całą płytę klamra południowego country w duchu Dolly Parton może nasuwać skojarzenia z pewnymi aspektami drugiej Lily Allen. To wszystko w połączeniu z sympatyczną szatą graficzną rodem z filmów Billy’ego Wildera daje sprawnie wykonany produkt dla dorosłych i nie tylko. Pin-upowy klimat kolorowych sukienek i lodów śmietankowych to przecież fetysze nastolatek jak najbardziej współczesnych. Nieważne zresztą do kogo z założenia kierowany był ten album. Powinien ucieszyć wszystkich miłośników ładnie zaaranżowanych zwartych popowych form. Do beztroskiego słuchania bez spiny.

Jędrzej Szymanowski (22 czerwca 2012)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kuba a
[11 lipca 2012]
Czy "Don't Speak Too Loud" to jakiś oficjalny cover "Don't Get Me Wrong" Pretenders?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także