Ocena: 7

Wolfgang In A Truck

Sun Cream [EP]

Okładka Wolfgang In A Truck - Sun Cream [EP]

[własnym sumptem; 18 maja 2012]

Wyobraźmy sobie twórczość New Order, błąkającą się wśród niszczejących łódzkich kamienic. Brzmi to zaskakująco, zwłaszcza że Brytyjczycy mogą wspomniane budynki kojarzyć prawdopodobnie co najwyżej z filmu „Inland Empire” Davida Lyncha. Jednak gdyby prześledzić polską mapę, to właśnie tam najbardziej wyczuwalny byłby duch muzyki post-joydivisionowej ekipy. Wszystko za sprawą m.in. Wolfgang In A Truck, które w Łodzi stacjonuje.

O tym, że Łódź syntezatorem stoi, świadczy chociażby to, że autorzy „Sun Cream” są na razie postrzegani jako zaledwie kontynuatorzy kursu obranego przez ich bardziej doświadczonych sąsiadów z Kamp!. Panowie z WIAT, wcześniej preferujący bardziej gitarowe granie, porzucili je, aby pójść w ślady wspomnianych kolegów. I była to decyzja dobra, chociażby dlatego, że ich propozycja „disco” nie skłania do myślenia o tym, jak ewoluowałaby ich wersja „rock”. EP-ka (swoją drogą zmiksowana przez współpracownika Kamp!, Bartka Szczęsnego) zawiera trzy utwory – w tym świetny singiel „Knife” (recenzowany w marcowo-kwietniowym Miesiącu w singlach) – i jest skromnym (pod względem formy), ale atrakcyjnym szturmem na świadomość słuchaczy.

Na czym polega fenomen? Wcześniejsze zajawki „nowej stylistyki” trochę kulały wokalnie (vide: „A Million Little Strings”), na nowym wydawnictwie ten element działa bez zarzutu. Do tego płyta jest doskonałym przykładem umiejętnego posługiwania się rozwiązaniami zapoczątkowanymi przez wspomnianych na wstępie autorów „Low-Life”. Galopująca sekcja rytmiczna i klawisze uzupełniające jej motorykę, skomponowane są wedle przepisu na parkietowy przebój. W WIAT jest jeszcze więcej Cut Copy niż w Kamp!, a „Knife” może spokojnie stać się odpowiednikiem „Hearts On Fire”. To sadomasochistyczny banger, który każe się brutalnie katować ok. czterdziestu razy (...you better stop me!), żeby w końcu doprowadzić do znudzenia. Z kolei „Read My Lips” uwodzi zgrabnym arpeggio i ekstatycznie wyśpiewanym refrenem, a finałowy „Fireface”, oparty na mocno zaakcentowanym trzonie basu, na wysokości mostka zaczyna eksplodować konfetti (czyt. przestrzennymi klawiszami).

Na tej płycie znajduje się wszystko, co kocha współczesne, parkietowe indie. „Sun Cream” to naprawdę kawał solidnej roboty stworzonej przez świadomych artystów. Jedyne co pozostaje, to czekać, aż do perfekcyjnie stworzonych disco perełek łodzianie dodadzą „coś od siebie” (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało). To może być metoda, która pomoże wjechać ciężarówce Wolfganga na jeszcze wyższy poziom niż siedem.

Rafał Krause (22 czerwca 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Narc
[15 września 2012]
Trochę durne pisanie o tych łódzkich kamienicach, biorąc pod uwagę, jak wyglądało miejsce zamieszkania Barneya, Hooka i Morrisa.
Gość: Krause
[24 czerwca 2012]
przepraszam za nieścisłość, zmyliło mnie jedno źródło. Już zgłosiłem błąd, będzie poprawione :)
Gość: kidej
[23 czerwca 2012]
"sekcja śpiewu została wzbogacona o świeżo dokooptowanego Pawła Paczesnego"

Chyba mialem zatem halucynacje widzac Pawla za mikrofonem (i z saksofonem) na koncercie WIAT w 2009 roku.
Gość: fg
[22 czerwca 2012]
co ty pieprzysz?!
Gość: MISS JELLYFISH
[22 czerwca 2012]
CORTAZAR RECENZJI MUZYCZNYCH;)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także