Ocena: 7

Niechęć

Śmierć w miękkim futerku

Okładka Niechęć - Śmierć w miękkim futerku

[Wytwórnia Krajowa; 3 kwietnia 2012]

Byłoby bardziej adekwatnie, gdyby „Śmierć w miękkim futerku” była nazwą ostatniego krążka Afro Kolektywu, a Niechęć, szykując się do wydania długogrającego debiutu, nadała mu tytuł „Piosenek po polsku”. W tym pierwszym przypadku dlatego, że jednoznacznie krajowy rodowód to rzecz dyskusyjna, a i lejtmotyw wspomnianego albumu stanowią rozkminy o schadenfreude w erze dobrobytu, problemy pierwszego świata. Jeśli natomiast chodzi o Niechęć, sprawa jest prosta – tu wszystko, począwszy od melodyki, przez tytuły piosenek i okładkę, na knajpiano-jazzowym sztafażu/stylówie skończywszy, jest jednoznacznie polskie, a w tym vintage’owym ujęciu wręcz peerelowskie. Cały ten narodowowyzwoleńczy zryw, jaki się ostatnio dokonuje na polskiej scenie alternatywnej, wydaje się być bardziej efektem zbiegu okoliczności niż mody („odczytano [to] trochę właśnie jako chęć wbicia się w trend, w który się wcale nie chcemy wbijać”), poza tym staje się udziałem ledwie garstki rodzimych muzyków. Ale mimo wszystko, nawet jeśli zakrawa to na naginanie faktów do tezy, można odnieść wrażenie, jakby wiodące postaci naszej alternatywy zrozumiały wreszcie, że ich ewentualny wkład własny zostanie odnotowany na rozległej mapie szeroko rozumianej piosenki popularnej dopiero wtedy, gdy przeproszą się nie z zachodnią, lecz właśnie polską tradycją.

Na pierwszy rzut oka trudno ustalić, jaka w tym zasługa Niechęci, ale na ich wrocławskim koncercie, otwierającym zresztą tegoroczną trasę, panowała atmosfera ujmująco staroświecka. Kto zna lokalny klub muzyczny Firlej, ten wie – klimat peerelowskich domów kultury, czyli kameralne sale, krzesełka w grzecznych rządkach, niewielka scena, czerwone kurtyny etc. Do tego wspaniały konferansjer w słusznym wieku, obdarzony scenicznym wdziękiem i poczuciem humoru godnym Jeremiego Przybory, o aparycji, dykcji i stylu nieodżałowanego Jana Suzina, zapowiadający (taki sobie) support, Organ Spot, a później Niechęć ze znawstwem i szczerą sympatią. A w charakterze spoiwa – i tu już zasług bohaterów dzisiejszego odcinka nie sposób kwestionować – utrzymana w podobnym tonie konferansjerka gitarzysty Niechęci, Rafała Błaszczaka, który w przerwach pomiędzy kolejnymi numerami z lekko psychodeliczną, pijacką (nawet jeśli podaną na trzeźwo) swadą wprowadzał publikę w sekrety kuchni. Nie licząc średnio porywającego wykonania „Fecaliano” – zagranego za szybko, z niesłyszalną gitarą Błaszczaka, która robi tu przecież całą robotę – to był bardzo udany gig, ale piszę o tym nie po to, by przy okazji i na szybko odwalić relację, tylko żeby zarysować istotę brzmienia Niechęci.

W dobie rozgrzeszanej coraz częściej – w tym przypadku przez samych artystów i ich wytwórnię – kradzieży własności intelektualnej można by się bowiem zastanawiać czy ta muzyka ilustracyjna byłaby równie porywająca, gdyby nie umiejętnie serwowane klucze interpretacyjne. Ujmująca w swej ostentacyjnej brzydocie kobieta z cygarem, every(wo)man katakumb Warszawy Centralnej, ale tej sprzed nadejścia ery Euro 2012 – to raz. Dwa – „Drugi turnus w Pucku” – chyba każdy rocznik od ’89 w dół się na niego załapał. Poza tym taksówkarz, etanol, Wytwórnia Krajowa i wreszcie usilne pragnienie (przynajmniej w moim wypadku), by przez pryzmat tych haseł/skojarzeń dopowiadać sobie przestrzeń fabularną, której „Śmierć w miękkim futerku” mogłaby być soundtrackiem. W zasadzie, skoro już bawimy się w retromanię, album – co w dzisiejszych czasach przychodzi trudno – powinno się traktować jako sumę nie tylko poszczególnych tracków, ale i wszystkich dobrodziejstw inwentarza, a więc okładki, książeczki etc. Sam jednak dałem się ponieść sceptycyzmowi, wyobrażając sobie, że bez całej tej barwnej, mięsistej scenografii debiut Niechęci, rozumiany jako zestaw ściągniętych z netu empetrójek, to ledwie przyjemna, ale nieszczególnie zajmująca muzyka tła. Na szczęście jednak nie da się mojej sympatii do tego krążka rozmontować/strywializować w ten sposób. Gdyby Niechęć debiutowała słabo, nie chciałoby mi się mimochodem konstruować tych wszystkich światów alternatywnych. Tak jak nie miałem na to ochoty przy okazji innych konceptualnie porywających krążków w rodzaju „Hurry Up, We’re Dreaming” M83, jakby to kuszące (w teorii) nie było.

It’s more about style than substance, że tak pojadę Pawłem Sajewiczem po raz kolejny. Choć życzyłbym sobie, by było tu więcej zwartych, rockowych struktur w rodzaju wspomnianego wyżej „Fecaliano” – ten numer mógłby znaleźć na „What We Must” Jaga Jazzist i byłby tam najlepszy – Niechęć póki co rozmiłowuje się w budowaniu atmosfery kosztem zwięzłości przekazu i robi to dobrze. Zresztą znamienne, że gitara, a więc instrument, który zwykle w składach około-post-rockowych prowadzi narrację, zostaje tu sprowadzony do roli elementu zagęszczającego fakturę tła za sprawą bogatej palety eterycznych efektów, z których korzysta Rafał Błaszczak. Jakkolwiek przepis na Niechęć mógłby się wydawać intuicyjny czy wręcz banalny, wymaga jednak kunsztu i precyzji w egzekucji. „Śmierci” słucha się tak dobrze właśnie dlatego, że cała piątka legitymuje się odpowiednim know how. Poza grającym nietypowo gitarzystą mamy saksofonistę (Maciej Zwierzchowski), który jako jeden z dwóch solistów w zespole nie tylko umiejętnie nawiązuje do tradycji polskiej piosenki (niekoniecznie jazzowej vide intro do „Otoczonego” De Mono jako inspiracja dla „After You”), ale i ma zadatki na świetnego songwritera – wspomniane ze sto razy „Fecaliano” to jego utwór. Poza tym jest otrzaskany w Jazzpospolitej basista Stefan Nowakowski, jedyny prawdziwy jazzman w składzie (Tomek Wielechowski) i wreszcie równie efektowny, co efektywny bębniarz, Michał Kaczorek (wg ustaleń Piotrka Wojdata zarabiający na życie w telewizji, ale cóż, taki mamy zeitgeist, że robienie muzyki zajmuje w codziennym planie zajęć tę samą pozycję, co siłka czy basen, gdy kończy się szychta w tej czy innej korporacji).

Niechęć póki co z własnego wyboru startuje w niższej kategorii wagowej, a i tak zasięgiem ramion dorównuje uznanym zawodnikom wagi ciężkiej (druga część „Mojr” vs „Pictures Of A City” King Crimson). Ich przyszłość rysuje się więc obiecująco, o ile tylko nie zaczną uchylać się od odpowiedzialności, skryci za parawanem peerelowsko-noirowych pejzażystów. A tymczasem – w perspektywie końcoworocznych rankingów – będzie z nimi ten sam problem, co z Violens. Bo niby oba tegoroczne krążki stoją na bardzo wysokim poziomie, ale ich zawartość jest de facto obudowaną w nową oprawę powtórką z rozrywki – odpowiednio zeszłorocznej „Nine Songs” i EP-ki „Niechęć”. Co nie zmienia faktu, że z obiema kapelami należy wiązać spore nadzieje – z Violens w kontekście zachodniej muzyki gitarowej, a z Niechęcią w imię odnowienia tradycji piosenek po polsku.

Łukasz Błaszczyk (22 maja 2012)

Oceny

Kasia Wolanin: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Karol Paczkowski: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Jędrzej Szymanowski: 6/10
Tomasz Łuczak: 5/10
Średnia z 6 ocen: 6,83/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Radek Głogowski
[24 listopada 2012]
8/10

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także