Ocena: 6

Chase & Status

Live At Brixton Academy

Okładka Chase & Status - Live At Brixton Academy

[Universal; 24 kwietnia 2012]

Chase & Status debiutują właśnie w formacie DVD, przy okazji po raz pierwszy pojawiając się także i na naszych łamach. Splata się to z trzecim premierowym aktem i jest to absolutnie nieprzypadkowa korelacja – zespół przyjeżdża do Krakowa w swoim gigantycznym, koncertowym wcieleniu.

Nieczęsto opisujemy tu formaty wideo, bo i na „nasze” półki niewiele ich trafia – sam rzadko z nimi obcuję ale w okolicznościach nadmiaru wolnego czasu, a i przed długoweekendową posuchą wydawniczą z ciekawości spojrzałem na „Live At Brixton Academy”. Jasne, że C&S nie są zespołem, którego słuchałbym na co dzień – drum’n’bass umarł przecież wieki temu (i chyba tylko dlatego wciąż ma się tak dobrze), a i dubstepowe oblicze grupy nie ratuje raczej gatunku przed stereotypowym obrazem playlist studenckich akademików. Live act to jednak zupełnie inny temat. Oczywiście mógłbym się snobować, marudzić, że parkiet trzeba szanować, ale na tanecznym festiwalu podeszwy stopować nie będę. Niemniej dystans się jednak przydaje – jako, że mimo wszystko bywam w takich przypadkach daleki od ekscytacji, na trzeźwo mogę ocenić, że w kategorii show-making to już ta sama liga co The Prodigy, Pendulum czy The Chemical Brothers. Będą Was namawiać, żebyście skakali – będziecie; żebyście „zrobili pieprzony hałas” – zrobicie; bo C&S obficie pompują bas i do bólu wierni standardom, znają masę podprogowych sztuczek, by ruszyć i tych bardziej opornych – z hymnicznym odśpiewaniem „Time” (mojego osobistego guilty pleasure ze znakomitą Delilah) na czele.

Naturalnie, że wymaga to od wyrobionego słuchacza przyjęcia pewnej umowności (czy też paru rozwodnionych na głowę) i kompromisowego zaakceptowania reguł gry, więc zrozumiem konsternację co poniektórych obecnością recenzji tego wydawnictwa, ale przecież nawet w mniej korzystnym przypadku zostaniemy wynagrodzeni dynamicznym, drumandbassowym setem, do którego – gdy lasery nad głowami latają – pobawić można się jak za starych czasów. Co do samego formatu jeszcze: DVD ma to do siebie, że nie często się do niego wraca a i w tym przypadku długość koncertu jednak wymaga bycia fanem choć w minimalnym stopniu, by się nie zniecierpliwić, a przy okazji ucieszyć z bogatych bonusów. „W terenie” inna sprawa, a w ostateczności nikt Was raczej zatrzymywał nie będzie.

Mikołaj Katafiasz (4 maja 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także