Ocena: 7

Kapela ze Wsi Warszawa

Nord

Okładka Kapela ze Wsi Warszawa - Nord

[Karrot Kommando; 31 marca 2012]

Temat Kapeli ze Wsi Warszawa poruszyłem kiedyś w rozmowie ze znajomym etnologiem. On, także fan, przytoczył mi zdanie jego sąsiada, folkowego ortodoksa, brzmiące ni mniej ni więcej: „Kapela to popierdółka”. Cóż, środowisko jak każde inne, więc zarówno konserwatyzm, jak i ludzka zawiść przewijać się mogą, ale wypłukując wspomniany pogląd z emocji, nie sposób nie dokopać się do pewnej prawdy. Mam mocno umotywowane wrażenie, że dla części niezależnie zorientowanego audytorium to właśnie KZWW jest punktem granicznym, kompleksowym źródłem narodowych tradycji muzycznych – podobnie jak Joanna Newsom czy Fleet Foxes jako kompendium wiedzy o folku amerykańskim. Tymczasem dla kogoś, kto się w tym po trochu wychował, miał styk z zespołami pieśni i tańca oraz wsiąknął kiedyś w prawdziwą polską wieś, rodzimy folk jest raczej samodzielnym, autonomicznym muzycznym terytorium, które cechuje tak wspomniana ortodoksja, jak i pełna bezkompromisowość. Nie jest to lekka muzyka i jestem świadom, że na pewnym etapie szok poznawczy może błyskawicznie spalić determinację, ale gdzieś w głębi duszy czuję też zrozumienie dla folkowych die-hardów, którzy oburzają się, gdy wrzuca się ich do jednego wora z muzyką, w której folk jest punktem wyjścia, a nie formą samą w sobie.

Oczywiście KZWW nigdy nie kryła się ze swoimi popowymi aspiracjami, równie chętnie dryfowała poza rodzime wody, więc byłem trochę skonsternowany, gdy ktoś wytykał „Infinity” odejście od tradycji. Jednak wynika stąd kolejny wniosek – strasznie ciężko ten zespół recenzować. Rdzenny folk jest różnorodny, jak Polska długa i szeroka, a Kapela – mimo że we flircie z rodzimą tradycją preferuje swe lokalne terytoria – raczej nie jest gdziekolwiek na stałe przywiązana, a do tego dokłada nowe bez żadnego skrępowania. Poza tym to grupa-monolit, także i z powyższych względów nieomal nie do ruszenia. Cóż więc robić? Tropić odwołania, chwytać wątki? Jak w ogóle oceniać muzykę, która po prostu jest, a do eksploracji źródeł której potrzeba znacznie więcej kompetencji? Najprościej i najzasadniej chyba skupić się na całokształcie – przystępność, ale i podświadomie wyczuwana siła stojące za ich dorobkiem sprawiają, że to oni od lat na tym polu rządzą i dzielą (15. miejsce na OLiSie w chwili gdy to piszę) a nie np. Żywiołak, tak też więc na nich patrzmy.

W kontekście kierunku, w którym skręcili Maja Kleszcz i Wojtek Krzak w ramach IncarNations, muzyczny los ich macierzystej formacji był niewiadomą – zwłaszcza, że dotychczasowi liderzy zdecydowali się ją opuścić. Tymczasem w pełnej zgodzie z tym, co reszta składu deklarowała w wywiadzie z Agnieszką Szydłowską – zmiany, owszem, są, ale w tym przypadku raczej w postaci wartości dodanej niż większej rewolucji. Choć oczywiście rozszalały miejscami jazz plasuje się gdzieś pomiędzy, przewrotnie powodując w mej głowie skojarzenia z tym, jak swoją drugą płytę urozmaicili wspomniani już Fleet Foxes. Miłosz Gawryłkiewicz przeleciał po niektórych utworach z taką fantazją, że z miejsca ustanowił jeden z najmocniejszych elementów albumu. Z rzeczy równie niefolkowych pojawia się gdzieniegdzie nowoczesny groove, który rozpycha skutecznie spektrum brzmień „Nord”. Od lat sprawdzonym przez zespół kluczem do wyjątkowości jest przeplot pomiędzy utworami flirtującymi z tradycją a tymi, które uciekają na nowe terytoria – epicentrum tego chwytu jest „Musiałaś ty dziewce”, progresywnie rozbudowany twór, pigułka definiująca całość. Niemożliwie chwytliwy, staropolski zaśpiew niosący tekst, który w trzech wersach chowa taką historię, że i bez deklaracji zespołu czuć, jak wiele uwagi tym razem poświęcili lirykom. A między wierszami trąbka wspina się po piętrzących się smykach – pełna symbioza, jeden z najlepszych numerów, esencja tego zespołu.

Wciąż jest różnorodnie, ale przeskoki wydają się być nieco bardziej płynne niż na poprzedniej płycie. Niebywałym tchnie z tej płyty klimatem – to przecież zaprawieni zawodowcy, ale bynajmniej nie rutyniarze. Fragment, gdy starszy człowiek rzecze, że „ten co gra na skrzypkach, to on ma diabła”, wzbudza we mnie autentyczny niepokój, mimo że przecież TA, a nie TEN, ale mój Boże, w istocie ma. Podobnie nieswojo czuję się przy „Bendzie wojna”. Już nie pamiętam kiedy ostatnio muzyka potrafiła mną tak trząść. Owszem, mieszkam na wsi, folklor nie jest mi przesadnie obcy, a i z muzyką źródeł stykam się w międzyczasie. Ale „Nord”, tak jak i poprzednie płyty Kapeli, to nie jest żadna wycieczka na skansen, by ubijać masło czy w rzece prać. To potężny album bez podziału na kategorie wagowe, bez usprawiedliwień, ale i bez wyjątkowego traktowania. Na wstępie, bo cóż kryć, są wyjątkowi, dbajmy o nich.

Mikołaj Katafiasz (24 kwietnia 2012)

Oceny

Sebastian Niemczyk: 8/10
Średnia z 1 oceny: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kolumb odkrywca
[12 lipca 2012]
No ja znalazłem uzasadnienie podczas obu koncertów ww. artystów w Gdyni. Kapela ma kompozycje, IncarNations nie ma. Miałem wrażenie, że oglądam amatorski studencki bendzik z dosyć utalentowaną wokalistką, która niestety nie ma czego śpiewać więc sobie frazuje. Serio, niby wszystko fajnie, szlachetna retro konwencja - ale to wydmuszka. Taki trochę Stan Borys - moi rodzice często słuchali jego płyty "the best of" ale niczego nie zapamiętałem. Ale jakiś potencjał jest - więc śledzić można.
Gość: sceptyczny
[26 kwietnia 2012]
Nie przy okazji Maji(która jest kapitalna) zastanwia jedno. Dlaczego przy okazji całej tej zajawki na polską muzykę IncarNations(IMO świetne) zostało całkowicie olane przez polski niezal?
Gość: human league
[25 kwietnia 2012]
jak mnie zawsze śmieszy używanie pojęcia "konserwatyzm" w pejoratywnym znaczeniu... że ktoś lubi tylko tradycyjne granie, bez "wycieczek" w inne style to już jest zacofanym ciemnogrodem. a co do KZWW - szkoda, że Maja odeszła, bo była najwspanialszym kwiatkiem w zespole... ale wszystko co dobre, szybko się kończy

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także