Chromatics
Kill For Love
[Italians Do It Better; 26 marca 2012]
Przyznam, że niespecjalnie wiedziałem za co się łapię sięgając po nowy album Chromatics. Początkowo wydawało mi się, że wiem ¬ jednak „Kill for Love” zweryfikowało zarówno oczekiwania, jak i dotychczas utrwalony rys grupy. W głowie najsilniej rozpychało się to najchłodniejsze, synth-popowe oblicze, niesione na sztandarze trademarku Italians Do It Better, hołubionej tu i ówdzie drugiej młodości italo disco. Świetny cover Kate Bush czy podążające jego szlakiem „In The City” – pierwszy w tej właśnie wersji, drugi w jedynej – totalnie przeorganizowały mi kalendarz, bo przysięgałbym miesiąc temu, że znamy się znacznie dłużej. I oczywiście nie to, żeby Amerykanie byli dla mnie dotąd wielce istotnym zespołem, choć z pewnością mogliby być, zważywszy, że swojego czasu w pociągu minąłem się z ich polskim koncertem – po prostu przekoczowali w mojej pamięci w zaskakująco pozbawionej skaz formie.
Otwarcie nowej płyty natychmiastowo uzupełniło te luki. Kapitalne „Into The Black” Neila Younga (a krewiono ten numer często i gęsto) oraz następujący po nim utwór tytułowy wydały mi się zrazu sporą woltą. Nie zrozumcie mnie źle – pamiętałem gitarowe momenty z „Night Drive”, choć dwa pierwsze longplaye to zupełnie inna historia, ale rzut oka na czas trwania albumu nasunął myśl, że Chromatics na poważnie postanowili zacząć zdobić swój postument. Dziś 90 minut to chyba zbyt wiele nawet na mecz piłkarski, a w tej estetyce, po takim rozdaniu wygląda to jak wypuszczenie zająca w licealnym biegu na 1000 metrów (true story). I rzeczywiście – album w końcu gubi płuca, gdzieś na wysokości siódmego indeksu, ale będzie je znajdował co rusz, nawet na przestrzeni pojedynczych numerów, by stracić dech na powrót. Jest tu trochę instrumentalnych pejzaży („The Eleventh Hour”), trochę auto-tune'owych przekomarzań, łudząco przypominających wokalne wynurzenia Abela Tesfaye („Running from the Sun”), są powplatane filmowe dialogi („There's a Light Out On The Horizon”), jest w końcu esencja stylu grupy, przebijająca w przeróżnych odcieniach.
Słucha się tego – przyznaję, zależnie od dyspozycji danego dnia – trochę tak, jak czyta się niekiedy nieposzatkowaną akapitami, trudniejszą prozę, gdy budzimy się na końcu strony, by przeczytać ją raz jeszcze. Rzecz jasna płycie łatwiej pozwolić się snuć, dlatego potrzeba spędzić z tym albumem znacznie więcej czasu niż ze standardową czterdziestką. Zabrałem ją więc w dłuższą podróż, do auta – chwyta za dnia, w półmroku, po zmroku także. Nie chcę szafować szufladkami, bo niewiele tu do opowiadania – duża prostota skojarzeń. Taka jedynie refleksja mi się nasuwa, że jak chcieli stawiać monument, to mogli znacznie bardziej karkołomnie – z taką końcówką („The River” klamruje „Into The Black”, „No Escape” to naturalny sequel „Tick Of The Clock”) gdyby wyczyścić środek… Ale pewnie chcieli się po prostu zmieścić, wszak 5 lat minęło, a to tylko Chromatics, wolno im.
Komentarze
[23 kwietnia 2012]
^ To raczej nie ma sensu
[19 kwietnia 2012]
[19 kwietnia 2012]
[18 kwietnia 2012]
[17 kwietnia 2012]
ale jest naprawdę ładna, ba, magiczna, fajnie się ją interpretuje, bo można to zrobić na każdy wszelaki sposób, według własnego uznania.
[17 kwietnia 2012]
[17 kwietnia 2012]