Ulf Wakenius
Vagabond
[ACT Music; 27 stycznia 2012]
Szwedzki gitarzysta Ulf Wakenius z całą pewnością uważa, że każdy Meksykanin nosi sombrero i popija tequilę, wylegując się na werandzie swego glinianego i zbyt mocno oświetlonego przez słońce domostwa. Być może nawet postrzega każdego Japończyka jako pochylonego nad tradycyjnym koto łysego mędrca, w kimono i sandałach, a za nim w tle ołtarzyk Buddy i kwitnąca wiśnia. Bretończycy są szczęśliwi grając na akordeonach, a Indianie zastygli w pozycji wiecznego szlochu za utraconymi lasami i jeziorami. Brzmi absurdalnie, lecz wcale nie wymieniam wyssanych z palca przypuszczeń – wszystko to mówi nam o Wakeniusie jego muzyka.
Najnowszy album Wakeniusa zbiera utwory-impresje na temat rozmaitych rejonów geograficznych, niczym tytułowy tułacz. Podchwytując ideę naczelną, muzycy próbują swych sił w interpretacji klimatów kulturowych poprzez użycie nietypowych skal, schematów gry czy intuicyjnego wyczucia atmosfery. Pomimo ciekawego instrumentarium (akordeon, kontrabas i wokal), wszystkie przekłady kończą się jednak solidną porażką – tak jakby muzykantom nie starczyło wyobraźni lub odwagi w przełamywaniu stereotypów.
Sama gra Wakeniusa natomiast od strony technicznej może się podobać – przywołuje na myśl Pierre’a Bensusana (z tych bardziej zwykłych kompozycji) lub Michaela Hedgesa po odjęciu innowacyjności i new-age’owej otoczki. Album nie oferuje niestety nic poza wirtuozerią instrumentalistów, starania muzyków niechybnie wtapiają się w struktury mało przemyślanych i naiwnych utworów. Jawna, bezwstydna obecność zgranych klisz woła o pomstę do nieba, a o tragicznym coverze police’owego „Message In A Bottle” nawet nie warto wspominać.
„Vagabond” to kwiatek. Wyjątkowo fikuśny i krzykliwy, przy pierwszym spojrzeniu kuszący atrakcyjną wielobarwnością, lecz przy drugim i każdym kolejnym wywołujący nudności, rażący, niestrawny.