fun.
Some Nights
[Fueled by Ramen; 21 lutego 2012]
W chwili, w której piszę te słowa, „We Are Young” piąty tydzień z rzędu trzyma się sztywno na czele singlowej listy Billboardu, odpierając od niechcenia ataki Justina Biebera, Katy Perry i Gotye. Lecz komercyjne podboje fun. to nie jedyna przyczyna, dla których można umieścić ich drugi album w odtwarzaczu. Na czele zespołu stoi bowiem niejaki Nate Ruess, którego starsi czytelnicy Screenagers mogą kojarzyć z projektu o nazwie The Format, części z nas umilającego wakacje 2006 roku melodyjnym indie-popem płyty „Dog Problems”. Było tam niemało wodewilowo-stadionowego Queen, odrobina Beach Boys, trochę Weezera i sporo infantylnej, high-schoolowej maniery, która dziwnym trafem pasowała do beztroskich czasów połowy lat zerowych. Pomimo wysokiego stężenia przebojowości The Format raczej przepadli, Ruess pożegnał się ze swoim partnerem Samem Meansem i powołał do życia zespół o jeszcze mniej oryginalnej nazwie, choć przykrywający to udziwnioną na siłę formą zapisu, zawsze pretensjonalną.
Spotkałem się z porównaniem „Some Nights” do ostatniego dzieła Kanyego Westa i faktycznie, można dopatrzeć się tu próby wcelowania w białe „My Beautiful Dark Twisted Fantasy”. Zza przeprodukowanego, przeładowanego brzmienia wyłania się głos Ruessa, z iście mesjanistyczną manierą dominujący w krajobrazie albumu. Lekkości „Time Bomb” tu nie uświadczymy. Niemal każda piosenka realizuje scenariusz podboju muzycznej korony Ziemi – tak jakby Ruess chciał za jednym zamachem zjeść „Sierżanta Pieprza”, Freddiego Mercury’ego i zagryźć ich wspomnianym Kanye. Jego wszech-pop nie zna umiaru i na dłuższą metę przyprawia o niestrawności. Wcześniejsze baroque-popowe talenty trwoni w męczących neo-klasycznych konstrukcjach, z których nie wynika nic poza kolejnymi egzaltowanymi popisami wokalnymi, a high-endowa produkcja owocuje brzmieniem czerstwym, przystojącym co najwyżej grupom w rodzaju One Republic albo Maroon 5. Singlowego materiału nie zabraknie, to pewne, a muzyka zespołu – jakkolwiek daleka od wyznaczników dobrego gustu – to wciąż powiew świeżości na zdominowanych przez Pitbullów i Davidów Guettów listach, ale pamiętajmy, że przecież nie o taki fun walczyliśmy, oj nie.
Komentarze
[23 sierpnia 2012]
[1 maja 2012]
[6 kwietnia 2012]
[6 kwietnia 2012]