Ministry
Relapse
[AFM; 23 marca 2012]
Wydawać by się mogło, że koniec prezydentury Georga W. Busha to odpowiedni moment na stylowe zejście ze sceny Ministry, których monotematyczna publicystyka zaczynała z wolna irytować część fanów zespołu, w tym niżej podpisanego. Już wtedy wyraźne było zmęczenie materiału, polegające na coraz to słabszych pomysłach w kwestii środków wyrazu i konstrukcji utworów. Ulotniła się gdzieś charakterystyczna atmosfera industrialnej grozy, zaś kolejne riffy i perkusyjne kanonady ciążyły ku wyeksploatowanym w świecie ciężkich brzmień standardom, niejednokrotnie przekraczając granicę metalowego banału.
Po co Jourgensen skrzyknął ponownie swoją ekipę, można się tylko domyślać. Jako artysta zaangażowany jest dziś jeszcze mniej wiarygodny niż przed zawieszeniem działalności. Nie zmieni tego kawałek „99 Percenters”, w którym Al sympatyzuje z ruchem Occupy Wall Street. Wątpliwym jest zresztą, by Oburzeni chcieli mieć swojego barda i piewcę idei w człowieku, który od lat nie podejmuje żadnego ryzyka artystycznego, produkuje płyty oparte na tym samym schemacie, a na domiar złego po każdym pełnym albumie przetrzepuje kieszenie naiwnych fanów, wrzucając na rynek wątpliwej jakości remiksy albo składanki z coverami. Krótko mówiąc, jest dojną krową na pastwisku kapitalistycznego przedsiębiorstwa.
Większość utworów opiera się na hiperszybkich gitarach i nieprzytomnie rozpędzonym perkusyjnym bicie – patentach dość nużących, na dłuższą metę, a przecież przetrwać musimy ponad 50 minut. Zastanawia też kompletny brak pomysłu na brzmienie, które mogłoby odmienić nieco losy tej płyty. Na „Relapse” jest ono boleśnie zwyczajne i zdecydowanie za czyste – brakuje punkowego brudu, fabrycznego chłodu, czegokolwiek frapującego. A przecież klimat, wynikający z brzmienia był mocnym fundamentem, na którym metal industrialny lat 90. zbudował swoją pozycję. Zresztą o członie „industrialny” możemy zapomnieć – niewiele z niego zostało. W zamian za to dostajemy nikomu niepotrzebne w takim graniu, pseudo-wirtuozerskie solówki i stadionowe skandowanie („Kleptocracy”). Na domiar złego na płycie znalazło się miejsce na prywatną wojenkę lidera zespołu z biznesem muzycznym. Fragmenty, w których Jourgensen utyskuje na management zespołu (np. w „Ghouldiggers”) trącą po prostu zwykłym naiwniactwem i mocno spóźnionym rozczarowaniem.
Oceniając trzeźwo sytuację, nie oczekiwałem niczego szczególnego po nowym krążku Ministry. Liczyłem co najwyżej, że odrobina przerwy sprawi, iż muzyka tej niegdyś ważnej grupy przestanie przypominać bezproduktywne prężenie muskułów i odzyska nieco intelektualnego wigoru. Tymczasem moi ulubieńcy z dawnych lat powrócili na scenę w jeszcze gorszej formie, niż gdy ją opuszczali. „Relapse” trudno postrzegać inaczej niż w kategoriach totalnego artystycznego uwiądu.
Komentarze
[16 września 2016]
[15 września 2016]
[15 września 2016]
[14 września 2016]
[3 sierpnia 2012]
[7 kwietnia 2012]
Mam przynajmniej nadzieję, że na tegorocznym Brutal Assault zagrają jednak jakieś stare numery.
[5 kwietnia 2012]