Ocena: 6

Crippled Black Phoenix

(Mankind) The Crafty Ape

Okładka Crippled Black Phoenix - (Mankind) The Crafty Ape

[Cool Green; 31 stycznia 2012]

Mam problem z tym zespołem. W muzyce, jestem zwolennikiem zwartych struktur, prostych form oraz wyrazistych acz oszczędnych środków ekspresji. Tymczasem każde wydawnictwo CBP jest przeciwieństwem wyżej wymienionych własności. Firmowane tą nazwą dzieła zawierają do bólu rozwlekłe kompozycje o niemal epickim rozmachu, na domiar złego wypełnione floydowskim sentymentalizmem, który wywołuje u mnie reakcje alergiczne. Na swoim najnowszym wydawnictwie Anglicy pod światłym przewodnictwem Justina Greavesa postanowili bez reszty zanurzyć się w prog-rockowych pretensjach rodem z lat 70-tych i nagrali dwupłytowy koncept-album. Opowiedziana tu historia o moralnej degrengoladzie rodzaju ludzkiego podzielona została na trzy rozdziały, zapewne celem wyraźniejszego podkreślenia literackich konotacji i stopniowej dramatyzacji dzieła.

Rozdział pierwszy, zatytułowany „A Thread”, wypełniają w dużej mierze nastrojowe utwory utaplane w bluesowo-folkowo-progresywnym sosie. Przykładem niech będą „The Heart Of Every Country” lub „A Letter Concerning Dogheads”. Wprawdzie „Get Down And Live With It” rozwija się pięknie, napędzany perkusyjnym galopem, jednak od samego początku mam przeczucie, że mknie donikąd. Po chwili okazuje się, że miałem rację, bo w połowie utworu, gdzie przydałoby się cięższe uderzenie, wchodzi chórek, a dalej mamy już wyciszenie z delikatnymi klawiszami i łkającą gitarą. Za moment łapię się na tym, że przestałem słuchać, zaś moja uwaga skupiła się na czymś innym. Do porządku przywołuje mnie syntezatorowe interludium „(In the Yonder Marsh)”, budzące pozytywne skojarzenia z Tangerine Dream, co odnotowuję na plus. To jednak tylko 4 minuty szczęścia, po których muszę przebrnąć przez wspomniany wcześniej „A Letter…”.

W sumie najbardziej ekscytująca okazuje się środkowa część albumu. Świetne wrażenie robi „The Brain / Poznan” utwór z początku delikatny, ale pełen narastającego napięcia, z konsekwentnie się rozwijającym motywem rytmicznym podejmowanym to przez perkusję, to przez klawisze. Fragment niemal pozbawiony wad, w dodatku o tyle ciekawy, że odnoszący się do doświadczeń Justina Greavesa na polskiej ziemi. Energiczny „Laying Traps” utrzymuje wysoki poziom poprzednika. „Born in a Hurricane” intryguje dęciakami wyciągniętymi w odpowiednim momencie, niczym as z rękawa. Potem rewelacyjny „Release the Clowns” z marszowym rytmem i tłustym basem. Wreszcie rozmiękczający kolana blues-rockowy feeling rodem z Led Zeppelin w „A Suggestion (Not A Very Nice One)”, który należy już do trzeciego rozdziału – najmniej udanego. Mniej więcej od tego momentu napięcie opada i praktycznie do końca pławić się będziemy w sięgających granic absurdu klimatycznych dłużyznach, aż do obwieszczającego Koniec Świata wybuchu.

Podobnie jak na poprzednich płytach tego zespołu, tak i tu znajdziemy garść wspaniałych motywów, świetnych melodii i masę rzemieślniczego mistrzostwa, a jednocześnie zero geniuszu. Niestety, nie wystarczy, że coś fajnie brzmi i wpada w ucho. O potędze dzieła decyduje też jego konstrukcja – poczucie celowości i trafności rozwiązań, po które sięgają artyści. To kwestia ich samodyscypliny. W przypadku CBP największe walory tej muzyki rozpływają się w morzu rozciągniętych, a czasem nabrzmiałych patosem, kompozycji. Żeby było jasne – naprawdę doceniam ambicję tych muzyków, ale może ambicja właśnie jest tu problemem, jakieś górnolotne założenia, które fundują tę muzykę. W każdym razie, momentami żywi się ona najgorszymi przywarami prog-rocka: epickim przegadaniem i „artystowskim” nonsensem.

Paweł Jagiełło (23 marca 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Paweł Jagiełło
[28 marca 2012]
@ django

Mimo wszystkich cierpkich słów pod adresem tej płyty, zdecydowanie uważam, że "(Mankind)..." jest znacznie lepszy niż chociażby "A Love of Shared Disasters", który był albumem strasznie nierównym i niespójnym. Nie zgodzę się więc, że to najgorsza pozycja w dorobku grupy. Obciąć trochę smęcenia z przodu, sporo z tyłu, skomasować najlepsze zagrywki celem konkretyzacji wypowiedzi i byłby naprawdę spoko krążek.
Gość: django
[28 marca 2012]
Dobra recenzja, choć trochę zabrakło porównań z wcześniejszą twórczością zespołu. Myślę, że ocena sprawiedliwa, może o oczko więcej bym się kłócił, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że to najsłabsza płyta w dorobku kapeli. Żaden utwór nawet nie zbliża się poziomem do takich rewelacyjnych kompozycji jak choćby Troublemaker czy Rise Up and Fight. Płyta \"tylko\" dobra i chyba dość konkretnie adresowana do fanów prog-rocka, do których sam się osobiście nie zaliczam. Niemniej jednak to i tak póki co jeden z lepszych gitarowych albumów jakie słyszałem w tym roku, Gorąco polecam korzystać z okazji zobaczenia zespołu na żywo, bo na scenie brzmią wybornie.
Gość: Paweł Jagiełło
[25 marca 2012]
Płytę wziąłem na warsztat dlatego, że pisać trzeba nie tylko o rzeczach, które się uwielbia, ale też o takich, które wg recenzenta mają pewne wady - chociażby po to, żeby ostrzec potencjalnych słuchaczy.
Natomiast jeśli chodzi o obiektywizm, to może on zaistnieć tylko wtedy, gdy przedstawi się konkretne kryteria wg, których ocenia się co jest dobre, a co złe - po to właśnie było drugie zdanie. Uważam, że to uczciwe podejście do czytelnika.
Gość: megisz
[25 marca 2012]
Po pierwszych trzech zdaniach zastanawiam się, po co autor wziął na warsztat tę płytę. W zdaniu drugim z góry zakłada jej nieobiektywizm. Na szczęście dalej jest lepiej i konkretniej, tak, jak w recenzji powinno być. Możliwe, że przesłucham.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także