Nite Jewel
One Second of Love
[Secretly Canadian; 6 marca 2012]
Frazą I’m a broken record zaczyna się płyta. Not anymore, Ramona, not anymore. Bowiem wraz z „One Second Of Love” artystka całkiem już porzuca hypnagogiczny żywioł. No i dobrze, na co było to jeszcze ciągnąć? Tym bardziej, że Nite Jewel ma przecież do zaproponowania więcej niż tylko obskurową produkcję. No właśnie, czy ma? To całe posunięcie wywołało we mnie obawę, czy aby Ramona nie zbliży się za bardzo do takich *zwykłych* (czyt. mało ważnych) indie-popowych wokalistek w rodzaju Bat for Lashes, Feist czy innej St. Vincent. Mimo wszystko jednak zawsze broniła się songwritingiem. Jeśli nie tak wielkim, jak w „Want You Back”, to przynajmniej charakterystycznym. Tu pod tym względem wyraźnie się uspokoiła, choć wciąż potrafi zaskoczyć akordem burzącym schemat danej piosenki (vide przełamanie dość nudnego obiegu melodycznego w „Unearthy Delights”).
Te piosenki są zresztą bardzo fajne, a i wycyzelowana produkcja uzewnętrznia sporo ciekawostek w miksie. Początek albumu to solidny pakiet silnie eightiesowych hitów oraz przyjemnie jadących numerów w estetyce takiego – ja wiem? – Frou Frou. Spośród nich wyróżnić warto „She’s Always Watching You”, gdzie oszczędna, ale ciężkawa perkusja każe wrócić myślami do jej pamiętnego „Am I Real” od Teen Inc. Na takim bicie to ona się jednak sprawdza. Nawet ska gitarka pasuje jak nigdzie. Druga połowa albumu obfituje w szlachetne, ale jednak – zamulacze („No I Don’t” – to są te inspiracje Autechre, o których trąbiła?) urozmaicone o prawdziwy diamencik. „Autograph”, bo tak nazywa się mój faworyt w zestawie, odwołuje jakby do działalności w projekcie Nite Funk. Podkład to taki uspokojony Riddick (basik!), zaś Ramona robi wszystko, żeby wokalnie upodobnić się do divy r’n’b.
Z Nite Jewel zawsze miałem problem, bo choć na papierze wszystko wyglądało idealnie, a single rządziły, to na płytach jakoś nie zażerało. „One Second Of Love” to album ciekawszy (i najzwyczajniej przyjemniejszy) niż „Good Evening” i zdecydowanie wyrazistszy niż „Am I Real (EP)”. Z drugiej strony, łatwo mi uwierzyć, że nie wszystkim może taka „unormalniona” Gonzalez pasować. Z aktualnego wcielenia Jewel zniknął przecież nieomal ten pierwiastek „nite”. Trochę casus Afrosów, co?