Ocena: 7

John Talabot

fIN

Okładka John Talabot - fIN

[Permanent Vacation; 6 lutego 2012]

Z albumami klubowych producentów jest zawsze problem. Ryzyko, że będzie to zlepek klubowych singli i zbędnych wypełniaczy, jest wkalkulowane od samego początku. Materiał albumowy to jednak spory wysiłek i dopiero artyści, którzy dochodzą do jakiejkolwiek dojrzałości twórczej, umieją sobie z nim poradzić – dobry przykład to Ikonika. Można powiedzieć, że John Talabot, do tej pory znany głównie z udanych remiksów, zaskoczył wszystkich, serwując na „fIN” spójny, autorski i – co najważniejsze – dojrzały materiał.

Talabot postawił na spójny klimat, który wielu definiuje jako „balearyczny”. Powiedzmy, że z braku jednego słowa można na to przystać, ale chyba lepiej przybliżyć atmosferę „fIN” w bardziej konkretny sposób. Hiszpański producent jest nasiąknięty chillwave’owym klimatem i pozytywną nostalgią charakterystyczną dla tego nurtu, ale z racji środowiska, w jakim funkcjonuje – mimo wszystko klubu – ważne jest selektywne brzmienie. Tutaj tkwi sprawność Talabota – potrafi pogodzić rozmyte faktury i rozmarzone pasaże melodyczne z solidną rytmiką. Rytmika „fIN” to też osobny temat. Oprócz slo-mo, które dominuje nad całością i dyktuje tempa poniżej 120 BPM, mamy także do czynienia z oldschoolowym house’em („When The Past Was Present” z powodzeniem mogło być wydane w 100% Silk, labelu Amandy Brown z LA Vampires), nie mówiąc o bardziej połamanych kombinacjach („Last Land”, „H.O.R.S.E.”).

Ale to nie rytmika sprawia, że „fIN” tak doskonale się słucha. Talabot w świetny sposób potrafi tworzyć samplowane pasaże melodii, o odpowiedniej progresji i dynamice. Oprócz standardowych układów o house’owej proweniencji, stosuje chwyty, które słyszeliśmy chociażby u Air France – progresja sampli nie nudzi ani przez chwilę. Nic dziwnego, bo hiszpański producent to utalentowany aranżer. Konstrukcja utworów jest bardzo przemyślana, rozłożenie perkusjonaliów – w odpowiedniej dawce urozmaicone, a wokale (gościnnie Pional i bardzo podobny do Pandy Beara Ekhi) nadają utworom przebojowości indie-hymnów. Tutaj wyróżnić trzeba „Destiny”, które przypomina bardziej klubowe oblicze Junior Boys, także dzięki misternej strukturze i równie dobrej progresji. Aranżacje Talabota potrafią zaskoczyć, zachwycić, zaintrygować, słowem – są świetne. „fIN” nie jest zbiorem klubowych kawałków, ale pełnoprawną i różnorodną opowieścią, co według mnie jest definicją dobrego albumu.

Cały LP układa się w spójną całość także dzięki brzmieniu, które jest bardzo ciepłe, o analogowym wydźwięku. Balans pomiędzy chillwave’owym rozmyciem, a klubową sterylnością został zachowany w podręcznikowy niemal sposób (posłuchajcie „Destiny” lub „When The Past Was Present” w klubie – magia!).

John Talabot z pierwszoligowego remiksera stał się pierwszoligowym producentem. „fIN” broni się doskonale – kompozycją, brzmieniem, aranżacją, przebojowością i melodyjnością. Nawet miniaturka „El Oeste” jest na miejscu, spinając kolejne części albumu. „fIN”, „Personality”, nadchodzący LP Jam City – czy klątwa klubowych producentów biorących się za albumy została przełamana?

Paweł Klimczak (23 lutego 2012)

Oceny

Marcin Małecki: 9/10
Kasia Wolanin: 8/10
Sebastian Niemczyk: 8/10
Jędrzej Szymanowski: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 6 ocen: 7,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: pagaj nzlg
[24 lutego 2012]
Nowy album Scuby
Gość: ja
[24 lutego 2012]
co to jest to personality

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także