British Sea Power
BSP1 [EP]
[własnym sumptem; 11 stycznia 2012]
2011 ustalił pewne kwestie w obozie British Sea Power. Po „Valhalla Dancehall” bardziej niż ewidentne wydaje się utknięcie zespołu w jego własnej niszy – z najsłabiej sprzedającym się longplayem w dotychczasowej twórczości, jedynym pozbawionym przeboju choćby w skali mikro, nie może być innego werdyktu. Czas wywijania flagami i szturmowania posad konkurencji minął. Skoro hermetyczność BSP okazała się zbyt hermetyczna, postanowieniem noworocznym musi być pielęgnowanie tego, co dotąd udało się zespołowi uzyskać. Yan i spółka stają więc twarzą do fana, organizując serię ekskluzywnych wieczorków klubowych z zespołem oraz zapowiadając limitowaną serię EP-ek, dedykowanych najwierniejszej części publiczności. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Kolekcję otwiera „BSP1” – najbardziej zimowe, introwertyczne i wyciszone wydawnictwo w historii British Sea Power. Pięć kompozycji zostało zrealizowanych w sposób demówkowy, by nie powiedzieć: lo-fi, a rezygnacja z firmowej ostatnimi czasy megalomanii pozwala wręcz określić te nagrania mianem bezpretensjonalnych. Są to formalnie piosenki, ale konia z rzędem temu, kto wyłowi z nich więcej niż strzępki melodii – urok tej muzyki zawiera się w niespodziewanych zabiegach dźwiękowych, oplatających prosty akompaniament gitary akustycznej. Skojarzenia są różnorakie: od półki z klasyką post-rocka i slow-core’u, poprzez post-punkowy minimalizm The XX czy Disco Inferno, po spogłosowaną, nawiedzoną baśniowość Animal Collective. Szkoda tylko, że zbyt niewiele dzieje się w samych kompozycjach, żeby traktować „BSP1” jako skok jakościowy i nowe otwarcie – wątki te majaczą jeszcze gdzieś na drugim planie, a nie dyktują warunki gry (niekiedy zupełnie usuwają się z pola widzenia, jak w dość konwencjonalnych smętach „Baby Grey”) i to właśnie skłania ku uznaniu EP-ki za obietnicę bardziej niż rozwiązanie problemu.
Komentarze
[2 lutego 2012]