HTRK
Work (Work, Work)
[Ghostly International; 6 września 2011]
HTRK (wym. „Hate Rock”) to zespół po przejściach. Ich debiutancki album został nagrany w 2006 roku z udziałem Rowlanda S. Howarda, który – wspólnie z Lindsayem Gravina – zaprosił (wówczas jeszcze trzyosobową) grupę do Birdland Studios, gdzie wspomagał proces produkcji, a nawet gościnnie dorzucił niektóre partie gitar. Niestety „Marry Me Tonight” ukazał się dopiero w 2009, po trzech latach od momentu nagrania, z uwagi na spory dotyczące kwestii prawnych. W międzyczasie zespół, zniechęcony sceną muzyczną w rodzimej Australii, która przeżywała odrodzenie garage-rocka w stylu lat 80., postanowił przenieść się do Berlina, a następnie do Londynu. Gdy wydawało się, że wszystko zmierza ku lepszemu (trasy u boku Yeah Yeah Yeahs i The Horrors), w marcu 2010 grupą wstrząsnęła tragedia, w porównaniu z którą poprzednie perturbacje okazały się błahostką. Basista Sean Steward został znaleziony martwy w swoim pokoju. Przyczyną śmierci było samobójstwo. W tym czasie drugi longplay zespołu był już nagrany w trzech-czwartych. Jonnine Standish i Nigel Yang postanowili ciągnąć wózek dalej i dokończyć pracę we dwoje. Już sam tytuł: „Work (Work, Work)” jest wyrazem uporu i wysiłku włożonego w powstanie tego albumu, wewnętrznym przykazaniem, zmuszającym do przezwyciężenia beznadziejnie trudnych okoliczności.
Płytę otwiera „Ice Eyes Eis”, collage dźwiękowy, zawierający swego rodzaju nagranie polowe, zarejestrowane przez Seana Stewarda w jego własnym pokoju w Berlinie, gdzie spędzając samotnie czas, nagrał miedzy innymi treść reklam pornograficznych emitowanych całymi godzinami nocą w niemieckiej telewizji. Trudno o lepszy wstęp i zapowiedź treści albumu. To muzyka o relacjach międzyludzkich zdominowanych przez doświadczenia czysto fizyczne, o pożądaniu w czasach hipertrofii skomercjalizowanej cielesności, o przypadkowym seksie dostępnym na wyciągnięcie ręki, funkcjonującym jako pospolity marnotrawnik czasu, ale także o samotności, frustracji, iluzorycznie zaspokojonych pragnieniach. Wrażenie wyobcowania i emocjonalnego odrętwienia potęguje wyzuty z uczuć głos Jonnine, która – zamiast wspinać się na wyżyny ekspresji wokalnej – wędruje płaską niczym tafla szkła drogą apatii. It’s just business baby, there’s nothing personal about it.
„Work (Work, Work)” to anestetyk, powoli rozpuszczająca się pigułka, powodująca bezwład, znieczulenie, zobojętnienie. Włączamy „play” i odpływamy, czy raczej toniemy. Transowe bity, repetytywność motywów, kolejne warstwy plam dźwiękowych budują narkotyczny nastrój albumu. O ile „Marry Me Tonight” miał w sobie jeszcze minimalną dozę rockowego liryzmu, głównie za sprawą pojawiającej się tu i ówdzie, zgrzytliwej i zarazem przestrzennej, gitary Rowlanda S. Howarda, o tyle na „dwójce” dominuje elektroniczny chłód i niemal stricte popowa wrażliwość, tyle, że w wersji letargicznej. Powoli niemożliwe staje się odczytanie nowofalowych czy industrialnych inspiracji tkwiących w tej muzyce. W taki kalambur można się zabawić chyba tylko znając poprzednie nagrania zespołu: EP-kę „Nostalgia” i wspomniany wcześniej debiut.
Nie zamierzam odwoływać się do kwestii oryginalności stylistycznej HTRK. Nawet jeśli te dźwięki brzmią znajomo, to prywatny splin zespołu jest dalece osobisty, a jednocześnie tak szalenie uniwersalny, że zyskuje w pełni moją aprobatę. Zostajemy wepchnięci w ciąg obrazów rodem z jakiegoś erotycznego, a przy tym depresyjnego klipu, który może okazać się życiem każdego z nas. Powstał album zimny, katatoniczny, ziejący przerażającą pustką, z drugiej jednak strony, oddziałujący pewnym autentyzmem, zawierający jakąś bliżej nieokreśloną prawdę psychologiczną, odmalowujący współczesny pejzaż emocjonalnego zagubienia i apatii.
Komentarze
[9 sierpnia 2012]
[3 stycznia 2012]
[3 stycznia 2012]