Ocena: 8

Hera

Where My Complete Beloved Is

Okładka Hera - Where My Complete Beloved Is

[Multikulti; 14 listopada 2011]

Dopadł mnie drobny kryzys twórczy. Doprawdy, w solennym prokuratorskim postępowaniu wyjaśniającym nie potrafiłem zidentyfikować sprawcy tegoż niedomagania. Ba, przez długi czas głowiłem się nad ustaleniem choćby śladowej,, nieistotnej poszlaki, która dałaby otuchę na wykrycie zakulisowych, nieczystych gierek myśli. Wydawałoby się, że jest to przypadłość tymczasowa, z upływem kolejnych tyknięć kalendarza wygasająca. A tu nic. Constans. Kiedy odnosiłem wrażenie, że i na mnie spłyną wszystkie kłopoty Zjednoczonej Europy i będę zmuszony odstąpić na dłuższą minutkę od redakcyjnych działań, przypomniałem sobie błahy szczegół z listopadowego wieczoru, który odmienił moją dramatyczną sytuację i przywrócił wiarę w moje i tak przecież skromne, ograniczone możliwości. Tym skowronkiem niosącym odnowę na skrzydłach smogu, okazała się krótka wiadomość tekstowa wysłana zaraz po koncercie zespołu Hera z Michaelem Zerangiem, który odbył się w ramach kolejnej Krakowskiej Jesieni Jazzowej. Były to trzy słowa: „Hera oczyszcza umysł”.

W naszych codziennych zmaganiach z niepoślednią rzeczywistością jesteśmy przyzwyczajeni, że wielokrotne powtarzanie czynności, rozwija nasze zdolności, poprawia dotychczasowe wyniki i osiągnięcia, a czasem utrwala na dłużej aktualny stan. Zupełnie nieświadomie i przypadkowo wpakowałem się jak mandarynka do bigosu, bo irracjonalizmem byłoby śnić, a nawet przypuszczać, że powodem pogłębiania moich cierpień może być muzyka o której mam pisać. Gdy śledztwo zaczynało się rozkręcać, a krąg podejrzanych zacieśniać, odkryłem, że nie jestem odosobniony w trudnościach w pełnieniu recenzenckich obowiązków. Kajetan Prochyra w swojej recenzji pisze: Jak wspomniałem we wstępie, przed pisaniem tego tekstu nie musiałem zbyt wiele trudzić się, by znaleźć w tej muzyce morze przyjemności. Miałem jednak inny problem. Zamiast zabrać się do pisania, wolałem słuchać konkretnego fragmentu tej płyty – jej finału. Ale bez ustanku męczące jak kolędy Krzysztofa Krawczyka były brzęczące pytania – dlaczego muzyka Hery zastaje zdrowego recenzenta, a zostawia zdezelowanego wraka?

Niestety, Maciej Trojanowski nie prowadzi już „Nie do wiary”, a David Duchovny, zamiast uganiać się z(a) filmową Scully za niewytłumaczalnymi zjawiskami i ingerencjami istot pozaziemskich, woli wprowadzać w Kalifornii osoby o aspiracjach artystyczno-literackich w pokaźne kompleksy. Pierwszym lekarzem w tak naglących przypadkach pozostaje dobrotliwy wujek z goglami na oczodołach. Na blogu jazzowego alchemika wyszperałem trop dotyczący nazewnictwa płyty i kolejnych utworów. „The titles of the album and the music tracks form together a part of the Kabir's poem "Abode of the Beloved". No, to już lekka przesada chłopaki, powinniście ostrzec jakąś oczojebną nalepką na płycie, że zawarliście konszachty z indyjskim, średniowiecznym mistykiem. Odpuściłbym sobie wtedy romantyczny, destrukcyjny epizod donkiszotyzmu. Bo przecież esencją „Where My Complete Beloved Is” jest trans – rozumiany jako stan umysłu, oderwany totalnie od każdej rzeczywistości. Ta zaszyta metafizyczność powodowała u mnie za każdym razem mrowie przyjemności związanej z procesem stopniowego oczyszczania i resetowania umysłu, jednak z drugiej strony pogłębiała moją indolencję w ogarnianiu tej recenzji.

Wacław Zimpel – bardzo ogarnięty koleżka, lider Hery i Undivided – wciągnął się kiedyś w barokową teorię afektów, tzn. teorię, która nadawała pewnym figurom muzycznym konkretne znaczenia. Pewnie podszeptywał co nieco na ucho równie łebskim muzykom, bo odnoszę wrażenie, że zespół pojął do głębi nawet te zawiłe zwroty w języku emocji i połapał się jak cholernie cenną umiejętnością jest budowanie uczuciowego porozumienia między dźwiękiem a słuchaczem. Ok, możemy rozprawiać o teoriach afektów, a nawet wielkim zderzaczu hadronów. W tych pokrętnych, podejrzanych analizach, niech tylko nie umknie skrajnie subiektywna opinia, którą chciałbym cichaczem przemycić, że osiemnastominutowy opener „In That Place There Is No Happiness Or Unhappiness” jest najwspanialszym jazzowym fragmentem, jaki słyszałem dotychczas w tej dekadzie. Kiedy do nakręcającej się sekcji rytmicznej dochodzi repetycyjny, przebojowy (!) motyw harmonium i głęboki tenor Postaremczaka, wszystko brnie i sunie w jakąś niemożliwą przestrzeń, zawłaszczając bez pisemnej zgody wszelkie moje ośrodki afektywne. Intensyfikację wrażeń powoduje też zuchwałe wykorzystanie instrumentów ludowych (m.in. góralska trombita, słowacki flet alikwotowy, tampura), przez co muzyka Hery wydaje mi się bardziej przystępna, bliższa ludycznym korzeniom kultury i pierwotnej korzennej energii. Ostatecznym rozwiewaczem wątpliwości co do tej tezy jest finał w postaci śpiewanej, tradycyjnej rosyjskiej piosenki. Może jeszcze tylko wspomnę, że fajnie sprawdziła się koncepcja trzech, trącących monumentalizmem improwizacji – wszystkie wprowadzane figury muzyczne, mają wystarczającą ilość czasu i przestrzeni na wprowadzenie, naświetlenie i dalszą progresję.

Odpuszczę sobie zapuszczenie się w najpospolitsze, jazzowe kalki recenzenckie. Każdy, kto pozna się z tą płytą, bez kłopotu je dopisze. Zorientowałem się przed momentem, że jestem w kończącym się roku przypuszczalnie najbardziej hojnym z redaktorów naszego bloga. Zapewne po moich frenetycznych zachwytach nad tak nudnymi płytami, jak Bon Iver, jak i nad tak totalnie nieistotnymi, jak Sao Paulo Underground, mało kto będzie miał ochotę zażyć Herę. W sumie, z perspektywy wszystkich problemów i nieszczęść tego świata, to zupełnie nieistotne.

Sebastian Niemczyk (23 grudnia 2011)

Oceny

Piotr Wojdat: 8/10
Sebastian Niemczyk: 8/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kidej
[5 kwietnia 2012]
@fru

Wyborne :)

@nieseba

"Nudny" Bon Iver mnie zmylil, jakos odruchowo pomyslalem ze naprawde tak o nim myslisz, biczuje sie makaronem. :)
Gość: fru
[4 kwietnia 2012]
@ kidej a nie połknąłeś Kijka?
nieseba
[4 kwietnia 2012]
@kidej i Don Pedro:
przeczytajcie jeszcze raz, dokładnie ostatni akapit, potem zobaczcie kto recenzował Sao Paulo i jaką ocenę wystawił tej płycie :)
Gość: kidej
[4 kwietnia 2012]
Hoh, dopiero teraz widze to o Sao Paulo Underground - straszne pudlo, szkoda tym bardziej, ze autor do tej pory budzil moja tylko sympatie.
Gość: Don Pedro
[3 kwietnia 2012]
SPU nie jest płyta nieistotną, a HERA nie jest niczym innym jak powtórzeniem muzyki z drugiej połowy lat 60-tych, choc w Polsce faktycznie moze to byc pewna nowość...
Gość: Ewa
[23 grudnia 2011]
choć recenzja za wiele nie powiedziała to i tak nabrałam ochoty na te płytę. Miło się czytało
Gość: Marcin
[23 grudnia 2011]
Zgoda, album jest przepiękny, a opener to absolut... Płyta roku

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także