Noel Gallagher’s High Flying Birds
Noel Gallagher’s High Flying Birds
[Sour Mash; 17 października 2011]
This is a song by Neil Young. Słynna, powitana bez specjalnego entuzjazmu zapowiedź coveru „Hey Hey, My My” z londyńskiego koncertu Oasis uwiecznionego na „Familiar To Millions”, była odzwierciedleniem wieloletniego flirtu Noela Gallaghera z korzennie amerykańską stroną rock’n’rolla. Gitara z union jackiem, pomarańczowe lennonki i karnet na Maine Road – czyli wszystkie ikony brytyjskości obecne w wizerunku Oasis – nie wykluczały jednocześnie czysto jankeskich odcisków na każdym, począwszy od „Be Here Now”, krążku zespołu. Weźmy pustynną, upalną i zawiesiście napiętą atmosferę kowbojskiego pojedynku „Fade In-Out”, garażowego hard-rocka „Put Yer Money Where Yer Mouth Is”, ocierającą się o bluesa surowość „Force Of Nature”, dystansującą podobne próby Kings Of Leon imitację Velvet Underground w „Mucky Fingers”, westernowe „High Horse Lady”... Nie trzeba ponadprzeciętnej przenikliwości, żeby zauważyć, że często były to najsłabsze momenty longplayów, mimo to dyskretna dywersja, jakiej starszy z Gallagherów dokonywał na nieskazitelnie wyspiarskim stylu dumy narodowej Albionu, sugerowała dość jednoznacznie, w jakim kierunku mogą podążyć jego solowe propozycje.
Podczas gdy brat i byli koledzy z zespołu, obecnie tworzący Beady Eye, przygotowali na „Different Gear, Still Speeding” homogeniczny światopoglądowo manifest, przyporządkowujący ich szkole The Beatles, „Noel Gallagher’s High Flying Birds” jest bardziej amerykańskie niż cokolwiek z pokaźnego katalogu wydawniczego Oasis. Najlepszą puentą tego trendu jest partia instrumentów dętych „The Death Of You And Me”, zagrana w nienagannie nowoorleańskim stylu. To naturalnie fragment ekstremalny, wprawne ucho brytofila łatwo wychwyci nawiązania choćby do londyńskich bardziej niż sam Londyn The Kinks („Soldier Boys And Jesus Freaks”). W opozycji do wcześniejszych dzieł Noela, brzmienia „High Flying Birds” nie determinują jednak przesterowane gitary, narkotykowa psychodelia czy gwiazdorska maniera, tak bardzo kojarzące się z hedonistycznymi czasami britpopu. Niczym manifest dojrzałości i stabilizacji, album ucieka od estetyki oasisowych hymnów, do tego stopnia, że po jego przesłuchaniu Noel jest jedną z ostatnich osób, którym powierzylibyśmy wykonanie „Rock’n’Roll Star”. Pieczołowitym przeplatankom bardzo rasowych partii gitarowych skwapliwie i na równych prawach wtórują rytmiczne („AKA... What A Life!”) klawisze, wyciągnęte zwykle gdzieś z głębokich lat siedemdziesiątych – ten dialog ciągnie się właściwie od pierwszego, przywołującego trochę „Playground Love”, nagrania „Everybody’s On The Run”, po finałowe „Stop The Clocks”, od lat reklamowane przez Noela jako jedna z jego najlepszych kompozycji (jak się okazuje, na wyrost).
Tu dochodzimy do najpoważniejszego zarzutu, jaki wolno postawić „High Flying Birds”. Bez wsparcia młodszego brata i monstrualnych singalongów, Noel okazuje się twórcą tyleż stylowym, co nieco nudziarskim, takim z serii „w ciepłych kapciach przy kolacji w domu”. Nie dziwi mnie, że hejterzy Oasis uważają ten album za pierwsze od lat słuchalne, niezłe dzieło Gallaghera – pozbył się na dobre jakichkolwiek irytujących przypadłości, nie ma tu też przecież słabego utworu. Nie ma też niestety iskry bożej, którą Noel lata temu rozpalał dziesiątki tysięcy serc na Wembley, wchodząc w solo takiego, dajmy na to, „Some Might Say”. Ma ponoć w zanadrzu jeszcze jeden, eksperymentalny album i do tego czasu mimo wszystko jeszcze zamroziłbym kwestię, czy rozum i mózg mogą funkcjonować na najwyższych obrotach bez swoich serca i wątroby.
Komentarze
[16 kwietnia 2015]
[15 kwietnia 2015]
fixed
[15 kwietnia 2015]
Ale rozumiem konkluzja jest taka, że oczekujemy reunionu Oasis, tj. dzikości oraz wizji :)
[15 kwietnia 2015]
[14 kwietnia 2015]
[14 kwietnia 2015]
[13 kwietnia 2015]
[13 kwietnia 2015]
[26 grudnia 2011]
[12 grudnia 2011]
[12 grudnia 2011]
[15 listopada 2011]