Ocena: 6

Björk

Biophilia

Okładka Björk - Biophilia

[One Little Indian; 10 października 2011]

Zaloty muzyki pop do innych mediów i form sztuki trwają, jak sądzę, co najmniej od czasów psychodelii lat sześćdziesiątych, ale nie zdziwię się jeśli podacie mi jeszcze wcześniejsze przykłady. Wymyślne oprawy graficzne albumów, ekstrawaganckie stroje, epizody filmowe oraz wideoklipy. Tym tropem podąża Björk w swoim multimedialnym projekcie pod nazwą „Biophilia”. Puryści mogą kręcić nosami i marudzić, że „liczy się tylko muzyka”, ale to właśnie komputerowa część przedsięwzięcia jest tu chyba najciekawsza, najbardziej innowacyjna. Może to i smutne dla kogoś wychowanego w złotych czasach radia i płyty CD (lub winyla), ale możliwe jest, że za kilkadziesiąt lat nikt już nie będzie akceptował muzyki w innej formie niż tabletowa, interaktywna aplikacja. Ale równie dobrze pomysł pani Guðmundsdóttir może się okazać niewypałem. W każdym razie – jeśli macie możliwość, chęć i pieniądze – ogarnijcie temat, choćby dla obłędnego „teledysku” towarzyszącego utworowi „Hollow”. Poza tym, być może w niektórych przypadkach bawiąc się ekranowymi klockami, będziecie w stanie wygenerować materiał muzyczny ciekawszy od Björkowego.

A co jeśli jednak upieracie się przy staroszkolnym formacie albumu? Wtedy czekają na Was dwie wiadomości. Dobra jest taka, że po jakościowym tąpnięciu pod tytułem „Volta” Islandka powstała z ziemi i wzięła sobie do serca słowa Samuela Becketta „fail better”. Trochę gorszy nius polega na tym, że wkroczyła już zdecydowanie w ten etap kariery, w którym trudno będzie jej kolejny raz wybuchnąć nasze mózgi. Krótko mówiąc, „Biophilia” to streszczenie stylistycznych eksperymentów z poprzednich płyt. Trochę powrót do poszukiwań sprzed poprzedniego długograja, ale w bezpiecznej odległości od jego przystępności. Już otwierające płytę plumkanie harfy daje do zrozumienia: jesteśmy w domu. Spokój „Vespertine” na przemian z elektroniczną zgrzytliwością „Homogenic”, wzbogacone wokalnymi zabawami „ Medúlli”. Z aranżacji momentami wieje iście kosmiczną próżnią, co z jednej strony podkreśla tematykę piosenek, z drugiej wydaje się być podyktowane przejrzystością iPadowych wizualizacji. Zdarzają się urocze melodie („Cosmogony”, „Sacrifice”), ciekawe kontrasty („Mutual Core”), ale i skrajna przynuderka („Solstice”). Nazywajcie mnie dziwakiem, ale najchętniej zawieszam ucho na dwóch najbardziej odjechanych momentach płyty. Pierwszy z nich to epatujący grozą kosmicznej pustki i komputerowo harmonizowanymi wokalami „Dark Matter”. Drugi to „Hollow” - podkreślana tupiącymi organami rzeź na poczuciu tempa i metrum.

I bądź tu mądry, człowieku. Trudno jest zdecydowanie zdissować „Biophilię”, bo i nie ma za co, może oprócz wyjątkowo sztucznych i grafomańskich momentów w tekstach. Jako piosenkopisarka Björk raczej już wyczerpała swój limit złotych strzałów. Nawet jeśli płyta, zwłaszcza w połączeniu z multimediami, robi w pierwszej chwili wrażenie, to przesłuchanie któregokolwiek z pierwszych pięciu albumów natychmiast gasi entuzjazm. Nie wiem jak Wy, ale ja chyba się już dokumentnie wyleczyłem. Cztery lata temu.

Paweł Gajda (9 listopada 2011)

Oceny

Paweł Gajda: 6/10
Kasia Wolanin: 5/10
Średnia z 2 ocen: 5,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Mateusz
[6 czerwca 2014]
A ja uważam, że Biophilia jak najbardziej zasługuję na miano płyty niezwykłej. Pierwsza tak minimalistyczna i tak awangardowa płyta w karierze Björk. W dodatku wspaniały przekaz ideowy.
Fakt - płyty słucha się trudno. Dla mnie jest przyswajalna tylko w absolutnej ciszy, kiedy nic nie zakłóca przestrzeni pomiędzy dźwiękami, a głoś Brzozy brzmi kosmicznie.
Gość: k
[3 grudnia 2011]
Poza tym słuchanie aplikacji jak u Bjork = 100% uwagi. Policz godziny, gdy słuchasz przy okazji.
Gość: anonim
[3 grudnia 2011]
Sorry, ale teza, że Bjork uśmierciła płyte CD jest trochę absurdalna. To tak samo jakby powiedzieć, że James Cameron kręcąc Avatara uśmiercił kino 2D. Choć w pewnym sensie chciał to zrobić bo twierdził, że filmy 3D zakończą piractwo bo nikt nie będzie chciał ich oglądać na ekranie monitora. A okazało się że Avatar jest najczęściej ściąganym filmem z sieci.
Gość: jimmy_jazz73
[2 grudnia 2011]
\"Biophilia\" okrojona do samej muzyki traci sens, może słusznie irytować. Jeśli jednak odwiedzicie uniwersum artystki (w którym muzyka jest tylko jednym, wcale nie najważniejszym elementem) będziecie pod wrażeniem intelektualnej wagi i spójności koncepcji. Recenzent mówi tylko o układankach klocków, nie wspomniał natomiast, że te dziecinne igraszki czemuś służą, że ich współtwórcami są specjaliści od nowych mediów, programowania, sztuki, geologii, biologii... Każda aplikacja zawiera także krótki esej, bez którego interaktywna opowieść pozostanie tylko układanką kolorowych klocków.
Gdyby ktoś nie zauważył, Bjork właśnie nieodwołalnie uśmierciła płytę kompaktową. Zresztą i tak nie miałem żadnej z jej nazwiskiem. Nie wiem nawet czy lubię tę wariatkę. Ale jest wielka.
Gość: glock24
[29 listopada 2011]
Mam wrażenie , że wspomniany Radiohead i Bjork probują nas trochę oszukać. Obie płyty uważam za przekombinowane, najwyraźniej ilość dobrych melodii Państwu się skończyła.
Gość: Maciej
[11 listopada 2011]
Jeszcze rok temu uwielbiałem i islandkę i Radiohead, a teraz płytę anglików przesłuchałem tylko raz, a tej nawet nie chce mi się przesłuchać. Wy też tak macie?
Gość: haze
[11 listopada 2011]
Skoro się wyleczyłeś, lub zachorowałeś... po co bierzesz się za recenzowanie? "Zdissowuj" się sam.
Gość: pszemcio
[10 listopada 2011]
powrót do formy, zdecydowanie

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także