Ocena: 7

Cut Hands

Afro Noise I

Okładka Cut Hands - Afro Noise I

[Very Friendly/Susan Lawly; 23 maja 2011]

W pierwszym solowym albumie pana Williama Bennetta mieszczą się dwa zaskakujące symptomy współczesnej kultury. Po pierwsze dopiero w roku 2011, a więc dopiero 51 lat po Roku Afryki powstało bezkompromisowe i radykalne muzyczne, zamanifestowane rozliczenie się z postkolonializmem (jeśliby nie liczyć wcześniejszej o dekadę mistyfikacji tego samego artysty pod tytułem „Extreme Music From Africa”). Po drugie, pomimo namiętnych analiz jak to muzyka się zafrykanizowała i obecnie wszystko po części pochodzi z Nigerii, tej pokuty paradoksalnie musiała dokonać postać znajdująca się na najbardziej zachodnim z krańców muzycznej mapy.

Ów twórca dźwiękowy (dyskusję o adekwatności słowa „muzyka” względem jego projektów pozostawmy otwartą), założyciel kanonicznego dla dźwiękowych ekstremistów Whitehouse, Anglik William Bennett sięga w pierwszym z kilku planowanych albumów pod szyldem Cut Hands po prymitywne perkusjonalia afrykańskie i miesza je z gustownie chropowatymi dronami i szumami wywodzącymi się raczej z tradycji dark ambientu niż jego wcześniejszych, noise’owych albumów. Założenie tyleż proste, co karkołomne – zwłaszcza, że twórca nadaje na wstępnie znaczącą nazwę afronoise. Jednak właśnie to ta ambicja wykreowania nowej dźwiękowej koniugacji jest największą muzyczną wartością „Afro Noise I”. Bennett nie skorzystał z doświadczeń stworzonego przez siebie nurtu power electronics, gdzie atonalny hałas połączony ze skrajnie obrazoburczymi tekstami czy nagraniami mów Hitlera miał pokazywać noise’owym purystom, którędy wiedzie ścieżka mizantropii. Album oparty jest na naturalnych bądź przetworzonych dźwiękach djembe, które nachalną, palpitacyjną rytmiką kładą nacisk na suchej, niezdrowo ekstatycznej estetyce nagrań. Elementy syntetyczne służą głównie do uwydatnienia czarnego elementu płyty, bądź tworzą toksyczne wtręty, jak „++++ (Four Crosses)”. Utwór bliski muzyce elektroakustycznej, a więc skrajnie inwazyjnej w zestawieniu z kolejnym, przypominającym, że Bennett poznawał nauki voodoo „Backslash” jawi się jako dekonstrukcja ostatniego bastionu prawdziwie europejskiej muzyki. Soniczna zemsta za faktorie i GMO bez uciekania w czysto teoretyczny, ogłuszający banał.

W analizach tej płyty pojawiły się porównania Cut Hands do Throbbing Gristle czy Muslimgauze, jednak „Afro Noise I” zawiera w sobie pewne unikalne bogactwo. Ojcom założycielom industrialu zabrał radykalność przesterowanych rogów, hałas współczesności i pogardę dla cywilizacji. Od świętej pamięci Bryna Jonesa wziął z kolei koncept mieszanki etnicznych fascynacji, muzyki elektronicznej i politycznej perspektywy. Jednak w przypadku Cut Hands swoista ideowość nie opiera się na czytelnym politycznym manifeście i zaangażowaniu w konkretne sprawy, jak kwestia Palestyny w twórczości Jonesa aka Muslimgauze. „Afro Noise I” to szeroko zaplanowany komentarz do miejsca Afryki na świecie, jej odległości do Europy i frapująca dyskusja lekko wymykającego się spod kontroli, dekadenckiego hałasu Północy z frenetycznym i czekającym na swój kolejny Rok Południem.

Marcin Zalewski (18 października 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: rick deckard
[20 czerwca 2012]
Dobrze napisane. Ta płyta zasługiwała na odpowiedni komentarz.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także