Ocena: 5

Foster The People

Torches

Okładka Foster The People - Torches

[Columbia; 23 maja 2011]

Nie da się ukryć, że Foster The People mogą być w tej chwili najbardziej denerwującym zespołem na planecie. Powód pierwszy: są WSZĘDZIE. Odcięcie się od „Pumped Up Kicks” albo „Helena Beat” wymaga najwyższego opanowania sztuki kamuflażu, inaczej te natrętne single dopadną Was i zgwałcą wielokrotnie. Powód drugi: wyglądają na cynicznie przeprowadzone zaliczenie z nu-indie-popowego biznesu; takie, przy którym pierwsza płyta MGMT wydaje się najbardziej true, szczerym i miłym sercu Adama Bogusiaka niezalem ever. Powód trzeci: ich muzyka jest wzorcowo przezroczystym cool-produktem o niczym. Wystudiowane do obłędu, przestrzenne brzmienie, oparte o modne keyboardziki i krystaliczne pompowanie basu, falsecikowe chórki, zniekształcone tak by imitować „alternatywność”, wreszcie opływowe melodie, tworzące wymarzone tło dla reklamy najnowszego iPhone’a – Twój idealny wakacyjny soundtrack, który zapuszczasz w oczekiwaniu na nowych Red Hotów. Perfekcyjny sound płyty zupełnie nie dziwi, gdy we wkładce doczytamy, że podczas sesji do studia zaproszono takich tuzów współczesnego indie-popu, jak Greg Kurstin czy Paul Epworth. Powód czwarty: Foster The People są absurdalnie wręcz popularni. Są jednym z najlepiej sprzedających się zespołów 2011 roku i skala tego zjawiska nie do końca koresponduje ze skalą ich talentu piosenkopisarskiego. Jest w końcu powód piąty: „Torches” to longplay przylepiający się wbrew woli, na przekór swojej ugładzonej przeciętności. Ktokolwiek wymyślił ten zespół i te piosenki, jest geniuszem marketingu branży muzycznej. Możecie sobie wmawiać, że „Pumped Up Kicks” to bezwstydna kopia „Young Folks” Petera, Bjorna & Johna – niestety, ilekroć track pojawi się gdzieś w tle, większość z Was poczuje przyjemność, czy tego chce, czy nie. Współprodukowana przez Kurstina „Helena Beat” jest tu najlepszą ścieżką – takim ichniejszym „Kids”, z podobnie hymnicznym refrenem. Te na „Torches” śpiewane są zwykle chóralnym falsetem i mają hooki zaprojektowane jednocześnie pod gusta tak wielu odrębnych grup docelowych, że wypada raz jeszcze pokłonić się nad sprawnością ekipy producenckiej. Następne w kolejce czekają już choćby „I Would Do Anything For You”, przebojowe niczym najchwytliwsze z singli The Kooks, czy „Warrant”, przypominające o podobnych próbach bardziej utalentowanego, ale kompletnie przeoczonego The Gypsy & The Cat z Australii. To znaczy, że Foster The People zostaną z nami jeszcze przynajmniej do kolejnego Open’era, co skłania ku wnioskom, że najzdrowiej będzie przestać analizować ich muzykę i zaakceptować ją jako umiarkowanie przyjemne tło zakupów odzieżowych w ulubionej sieciówce.

Kuba Ambrożewski (13 września 2011)

Oceny

Kasia Wolanin: 5/10
Kuba Ambrożewski: 5/10
Średnia z 2 ocen: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: clevleen
[4 lipca 2014]
Mi płyta bardzo się podoba. Słychać, że bawią się muzyką i sprawia im to radość. Jak dla mnie lepsze niż 90% gównianego popu lecącego w radiach.
Gość: a...
[7 maja 2012]
Mi płyta się bardzo podoba. Jedyny współczesny dobry zespół moim zdaniem.
Daję 9/10! Jest rewelacyjna
Gość: marcinos
[13 września 2011]
rzeczywiście słuchałem czekając na nowych Red Hotów...
Gość: MacS
[13 września 2011]
Dobra recka, praktycznie miałem identyczne odczucia od kiedy pierwszy raz posłuchałem tego albumu, powielanie wszystkiego co już było w muzyce przez ostatnie 4 lata szczególnie właśnie nasuwa się MGMT, Passion Pit, The Gypsy& The Cat, co jednak nie zmienia faktu, że na przełomie czerwca i lipca kiedy sesja była w pełni, często gościli na moich słuchawkach;) Guilty pleasure? no może trochę...

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także