Ocena: 6

Cold Cave

Cherish The Light Years

Okładka Cold Cave - Cherish The Light Years

[Matador; 5 kwietnia 2011]

Zaskakująco dużo post i stricte hardcore’owców w swoich inspiracjach wymienia synth pop lat 80. Converge cenią sobie Depeche Mode, a Cap’n Jazz coverowali „Take On Me”. Wesley Eisold natomiast, wcześniej członek m. in. Give Up The Ghost i Some Girls, postanowił drastycznie zmienić kierunek swojego rozwoju artystycznego i z wściekłego teen-angst krzykacza zmienił się w dystyngowanego dekadenta znanego z MTV Classic, charakteryzującego się mocno aktorskim, głębokim głosem na rzecz swojego nowego syntezatorowego projektu Cold Cave.

Darujmy sobie antropologię zainteresowania amerykańskich korowców brzmieniem tnących synthów, w każdym razie oba gatunki i obie odsłony poczynań Eisolda łączy jedno: morze emocji tak wielkie, że niebezpiecznie obmywające brzegi wyspy Grafomanii. Niebędący scene kidem słuchacz jest zmuszony zaakceptować zasady rządzące gatunkami – Give Up The Ghost to przesterowana, nieoszlifowana emo-poetycka agresja, natomiast Cold Cave to rozbuchany goth-synth pop, którego romantyzmem można obdzielić kilku Werterów.

Dużo o całym koncepcie „Cherish” mówi opener – jesteśmy damn serious. „The Great Pan Is Dead” to poważna sprawa. Rozpoczęcie albumu od masywnego brzmieniowo napierdalatora z wersami o eksplodujących gwiazdach i o tym, że Yeeeeeeaaaaaah / I will come running oznaczałoby, że nikt nie będzie się tu cackał z frajerami. Jesteś z nami, dude, albo uciekaj, gdzie patos nie rośnie. Wprawdzie młodzi gothci z LA często rozkręcają wzmacniacze, ale Cold Cave przebyło daleką drogę od magnetofonowych początków, i chwała im za to, bo produkcja jest czyściutka aż miło. Lśni i bije po oczach niczym, hm, księżyc w bezchmurną noc (lame goth jokes appear!) i spaja w magmie cały album, której to spójności brakowało debiutowi. W tym opakowaniu sprzedawane są raczej szczere (via image kreowany przez Wesleya na Twitterze), choć straszliwe naiwne emocje lidera grupy. Nie można odmówić „Cherish The Light Years”, że jest kopalnią smutasowych sloganów, żeby wymienić tylko I feel guilty being alive / When so many beautiful people have died; Morissey to nie jest. Na papierze strona liryczna może budzić swego rodzaju rozbawienie, ale sprawdza się świetnie w mocno przerysowanym outficie Cold Cave. Ej, serio, bezkrytycznie przyjmuję te gimnazjalne wynurzenia, gdy słyszę nad sobą nietoperze lecące do dyskoteki. Przykładem wyjątkowo zaraźliwe „Confetti”, które przez swoją repetywność wbija się w głowę na długi czas. „Underworld USA” albo „Icons Of Summer” bujają nóżką słuchacza od niechcenia; pocięty refren tego drugiego sprawia, że co poniektórzy zdejmują rejbany. Sprawa ma się trochę gorzej, kiedy prowadzenie przejmuje gitara, która traci tu swoją mityczną rockową siłę rażenia na rzecz glitterowych klawiszy. „Burning Sage”, czyli Cold Cave pozbawione pierwiastka tanecznego czy nawet po prostu ruchowego – nie ma sensu. Niepotrzebne eksperymenty mocno psują ogólny wyraz albumu, chociażby pasujące do konwencji, ale nie do klimatu „Alchemy And You” z kiepskimi dęciakami. Szczęśliwie przeważają utwory bardziej niż solidne.

Chciałbym, żeby to był lepszy album – może okazałoby się, że przesadna emocjonalność oraz kiczowata mizantropia są do obronienia. Ta sztuka się jednak „Cherish” zupełnie nie udaje. Obawiam się, że może to być szczytowe osiągnięcie Eisolda, ale nawet jeśli nie jest to album satysfakcjonujący, to i tak zawiera kilka fragmentów, które powodują, że dobrze mieć przy sobie taki zespół jak Cold Cave.

Miłosz Cirocki (23 sierpnia 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: post-hipster
[1 września 2011]
Nie demonizujcie tak Warny.
Gość: lol
[1 września 2011]
OMG LITERUWKA!!!111
Gość: repetytywny
[1 września 2011]
chociaż jak te recki to mają być głównie kalki i wtrącenia, to może lepiej po angielsku pisz całość...
Gość: repetytywny
[31 sierpnia 2011]
repetywny?
Gość: beka
[26 sierpnia 2011]
haha już pisze :)
PS
[26 sierpnia 2011]
hihihihihihihi.......
Gość: omgomg
[25 sierpnia 2011]
niezalowe lobby rośnie w siłę, zgaduję, że niedługo sam warna będzie pisał recki na screenagers <wrogie przejęcie>
Gość: quid
[25 sierpnia 2011]
Nie sądzę, aby jakiś Bułgar (z całym szacunkiem dla tego narodu) miał coś do powiedzenia w kwestii obsady najważniejszych stanowisk redaktorskich w polskim kraju.

Co do recki: forma kontrowersyjna, bałaganiarska, ale autor przemycił na tyle treści, że mam jakieś wyobrażenie i wiem, że nie chce mi się tego albumu słuchać.
Gość: ross
[25 sierpnia 2011]
@ warna Dawno mnie nic tak nie ubawiło btw (a całe wakacje oglądam Friends!)!

A to współczuję...
Gość: warna
[25 sierpnia 2011]
Dawno mnie nic tak nie ubawiło btw (a całe wakacje oglądam Friends!)!
Gość: warna
[25 sierpnia 2011]
Wiadomo, pociągam sznurki zza kulis i obsadzam swoimi ludźmi kolejne stanowiska żeby doprowadzić do przejęcia.
Gość: uprzejmie donoszę...
[25 sierpnia 2011]
Znowu zadecydowały znajomości. Wystarczy, że koleś jest znajomym Warny (aka żaba, aka niezal codzienny) i już dostaje fuchę na screenagers
Gość: człowiek
[25 sierpnia 2011]
miłoszu nie idźcie tą drogo!
Gość: użytkownik
[24 sierpnia 2011]
zupełnie ci to niepotrzebne milosz cirocki.
Gość: zwolniak
[24 sierpnia 2011]
Fajnie, że ktoś zna Cap'n Jazz.
Gość: anonymous
[24 sierpnia 2011]
dude, butthurt z powodu angielskich słów w reckach - obudź się, jest 2011
Gość: night
[24 sierpnia 2011]
będący damn serious były teen angst krzykacz, którego kiczowata mizantropia nie może być zrozumiana przez żadnego scene kida. ciekawe, tylko andżelika kaczorowska może to przebić.

mimo wszystko fajnie że ktoś się pokusił o reckę, dla mnie jednak póki co to album roku na co najmniej 8/10, pozdrawiam.
Gość: ale
[23 sierpnia 2011]
love come close wygrywa lepszymi piosenkami, minimalistycznym chłodem i uroczą niedojrzałością. tutaj eisold jest wokalnie rozhisteryzowany, z jednej strony niski smutny a z drugiej dużo krzyczy pojękując. abstrahując od tekstów, które są dla mnie niewyraźne, to tym albumem (ten tytuł) chcą być bardziej pogodni, rockowi, zabawowi. mniej synthu, wiecęj post-punku (w stylu the cure, new order) jakby to idiotycznie nie brzmiało.
spoko album ale nic więcej.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także