Ocena: 8

Machinedrum

Room(s)

Okładka Machinedrum - Room(s)

[Planet Mu; 25 lipca 2011]

Stali czytelnicy naszego bloga screenangers.pl wiedzą na pewno nie od dziś, że twardo dissujemy nowe dzieła artystów z pokaźnym dorobkiem oraz wszystkim płytom dajemy z automatu siódemki. Dzisiaj będzie zatem o płycie, która przeczy zasadzie „stary człowiek nie może” od jeszcze starszego recenzenta, który prawie wszystkim recenzowanym w tym roku albumom wystawia bezwstydnie ósemki, co pewnie nie przysparza wiarygodności zachwytom, które już za chwilę się tu pojawią. Trudno.

OK, grubo przesadziłem z tym starym człowiekiem. Travis Stewart po prostu dość wcześnie zaczął wydawać swoje nagrania. Być może nawet za wcześnie. W roku 2000 jeszcze jako nastolatek nagrał pod szyldem Syndrone debiutancki CD ujawniający silną fascynację IDM-em spod znaku Autechre. Rok później postanowił, już jako Machine Drum, zostać ubogim krewnym Prefuse73, ze średnim powodzeniem budując pomost między glitchem a hip-hopem. W ciągu następnych dziesięciu lat nasz bohater kilkakrotnie zmieniał orientację stylistyczną, aby wreszcie wpaść w objęcia szeroko rozumianej sceny basowej. Razem z kolegą stworzył duet Sepalcure, o którym pisał na tych łamach Paweł Klimczak. Tam właśnie, podobnie jak i na zeszłorocznym solowym „Many Faces” Stewart zahaczył o dubstep i kilka pokrewnych klimatów. Jak nietrudno się domyślić, żadna z jego muzycznych osobowości nie zrobiła na mnie oszałamiającego wrażenia. Prawie wszystkie z nich mógłbym zakwalifikować jako stylistyczne ćwiczenie: wezmę na warsztat jakiś aktualnie modny gatunek i zobaczę, jak blisko jestem w stanie odtworzyć wszystkie jego charakterystyczne, stereotypowe cechy. Ćwiczenia wykonane sprawnie i dokładnie, ale zazwyczaj bez polotu.

Co się zatem zmieniło w ostatnich miesiącach? Machinedrum na swym dziesiątym(!) wydawnictwie po raz kolejny obiera nowy kierunek, ale tym razem bez sztywnego trzymania się reguł. Zamiast pracować, jak to mu się podobno zdarzało, nawet latami nad pojedynczymi trackami, teraz w spontanicznym transie wyprodukował jedenaście utworów, które trudno jednoznacznie sklasyfikować. Owszem, nie byłoby pewnie „Room(s)” gdyby nie chicagowski juke, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ten album stanowi podsumowanie wszystkich dotychczasowych doświadczeń autora. Jak gdyby długie dziesięć lat przygotowywał się do nagrania swojego opus magnum, a teraz jedynie topi wszystkie swoje inspiracje w wielkim tyglu. Otwierający album beat „She Died There” w pierwszej chwili wydaje się połamaną wariacją na temat hip-hopowych sklejek rytmicznych, aby potem zasugerować pokrewieństwo z UK Garage, ale gdy wreszcie z otchłani wyłania się charakterystycznie pocięty i zapętlony sampel wokalny, wiemy już, czego w ubiegłym roku nasz bohater słuchał najwięcej. Przygotujcie się na tempa w okolicach 150-160 uderzeń na minutę i gęsto bijącą stopę automatu perkusyjnego. Ale również na ambientowe, rozmarzone brzmienia syntezatorów. Dorzućcie tu i ówdzie mocno szumiące sample w stylu Flying Lotusa, rave’owe wycieczki Lone i sentymentalne skrawki wokalne pożyczone z pierwszej płyty FaltyDL. Gdy słucham „The Statue” myślę sobie, że właśnie tą drogą powinien podążyć ostatni z wymienionych (jego tegoroczny „You Stand Uncertain” oceniam jako przyzwoity, ale jednak odrobinę rozczarowujący). Jakby tego wszystkiego było mało, w „Come1” (być może najbardziej wyróżniającym się utworze płyty) otrzymujemy karkołomne połączenie wspominek fortepianowego house’u z przełomu lat 80. i 90. – włącznie z wszechobecnymi kiedyś jękami Jamesa Browna – ze śpiewem i akustyczną gitarą, które nieobce powinny być fanom indie.

Z tego, co dane mi było zaobserwować, „Room(s)” budzi spory rozrzut w ocenach recenzentów za sprawą tego natłoku pomysłów oraz specyficznie traktowanych wokali. Chciałbym tylko zauważyć, że pomimo absurdalnego momentami namecheckingu z poprzedniego akapitu, przez cały czas mamy do czynienia z cholernie spójną całością noszącą znamiona nowej jakości. Żaden z utworów, nawet wyjątkowo pozbawiony wyraźnego pulsu, odrobinę burialowy w nastroju zamykacz „Where Did We Go Wrong?”, pomimo szalonej różnorodności ani przez moment nie wypada z obranego kursu. A szatkowane i przetwarzane efektami zaśpiewy to przecież nieodłączny element grania z tych okolic muzycznej mapy. I to właśnie one decydują w dużej mierze o przystępności nowego dzieła Amerykanina. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej postawił on na melodie i minimalistycznie, ale starannie dobierane akordy. Nawet jeśli zdarzy się odrobinę słabszy pod tym względem moment – bardziej przykuwający uwagę klimatem niż kompozycją „Youniverse” – natychmiast dostajemy banger w postaci dokładnie przemyślanej, a mimo to energetycznej młócki „GBYE”.

Tytułowanie „Room(s)” najlepszą płytą juke’ową byłoby równie głupie, co nazywanie „Untrue” najważniejszym albumem dubstepu lub 2-stepu. Przede wszystkim byłoby to niesprawiedliwe wobec ludzi, którzy tworzą i animują tę scenę na co dzień, ale też odwracałoby uwagę od dużo ważniejszej sprawy. Bo dla mnie płyta Machinedrum to głównie świadectwo ogromnej pracy włożonej przez przeciętnego – wydawałoby się – producenta w budowanie własnego stylu. Nie dokonuje wprawdzie historycznego odkrycia na miarę hip hopu czy rave’u, ale chyba trudno liczyć na podobne atrakcje w dzisiejszym stanie muzyki popularnej. Musimy się z tym pogodzić i cieszyć się z co bardziej oryginalnych krzyżówek gatunkowych. Travis Stewart w roku 2011 może i brzmi jak amalgamat stylów wielu producentów, ale też nikt inny nie brzmi choćby w przybliżeniu tak jak on.

Paweł Gajda (17 sierpnia 2011)

Oceny

Marta Słomka: 8/10
Paweł Gajda: 8/10
Piotr Wojdat: 6/10
Średnia z 4 ocen: 7,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: 13TT__
[7 września 2011]
Płyta świetna, w Kato [na Festiwalu Nowa Muzyka] też zagrał zajebiście. uwielbiam tego gościa.
P.S. wkrótce bedzie mozna go uslyszec dwuktrotnie z rzedu w KRK [na Unsoundzie].
Gość: rver
[18 sierpnia 2011]
UrbanizerTeam >>> screenagers.pl
seriously.
Gość: teh1234
[18 sierpnia 2011]
"Rok później postanowił, już jako Machine Drum, zostać ubogim krewnym Prefuse73, ze średnim powodzeniem budując pomost między glitchem a hip-hopem." Serio, co ja czytam?! Now You Know jest albumem wybitnym przecież.
Gość: Cypher303
[17 sierpnia 2011]
Rewelacyjna płyta, top5 roku.
Gość: Maria Minerva
[17 sierpnia 2011]
tak jest

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także