Ocena: 6

Austra

Feel It Break

Okładka Austra - Feel It Break

[Domino; 16 maja 2011]

Trio Austra znakomicie odnalazło swoją tożsamość. Katie Stelmanis bez wsparcia Mayi Potepski i Doriana Wolfa kariery – pomimo talentu – by nie zrobiła (wydała zresztą jeden album pod własnym szyldem), z kolei instrumentaliści byliby jednymi z wielu parających się new-wave’ową stylistyką. Jednak do szczęśliwego połączenia doszło, a „Feel It Break” brzmi dojrzale jak na debiutancki album, pomimo nachalnych skojarzeń (o których poniżej).

Głos Stelmanis przypomina bardzo Fever Ray, miejscami brzmi jak Florence (od maszyny), a niejednokrotnie skojarzy się z Kate Bush, o Bat For Lashes nie zapominając. No właśnie. Wokalna strona tria nie zachwyca unikalnością, a ilość kryptocytowanych wokaliz przekracza normę (o ile takowa istnieje). Nie jest to rzecz szczególnie uciążliwa, ale tłumaczy niewielki – w porównaniu z Austrą – odzew na solowy album Katie Stelmanis. Będąc sprawiedliwym, jej umiejętności sytuują się na solidnym poziomie, niektóre wyciągnięcia fraz, choć sporo zawdzięczają Karin Dreijer Andersson, potrafią zachwycić. Oczywiście, jeśli ktoś lubi skręcające w stronę gotyku, „nawiedzone” głosy. Właściwie głos Stelmanis rozpina się między, nazwijmy to roboczo, „gotyckością” (odsyłającą właśnie do połówki The Knife czy np. do Zoli Jesus), a pewnego rodzaju nierealnością, bajkowością wręcz, którą znamy od Florence i – przede wszystkim – Kate Bush. Moim faworytem jest „The Future”, gdzie Stelmanis swoim rozedrganym wokalem wyśmienicie wzbogaca oszczędny podkład. W tym właśnie tkwi siła Austry – to projekt, w którym każdy element jest komplementarny wobec całości, a wokalistka nie jest gwiazdą przesłaniającą widok. Mówiąc jednym słowem, do tego pochodzącym ze starej szkoły – czuć tu „chemię”.

Jeżeli jesteśmy już przy starej szkole, to wielkie brawa należą się Mayi Potepski i Dorianowi Wolfowi. Instrumentalna strona Austry nosi oczywiście gigantyczny i ciężki bagaż lat 80., ale nie usiłuje z tym walczyć. To bardziej szlifowanie konceptu przy pomocy detali, jak np. kaskady syntezatorów w „The Choke”, czy mimalistyczne zwrotki „The Future”. Nie ma tu toporności, którą można zarzucić projektom święcącym triumfy kilka lat temu, czyli Frankmusic i La Roux. Wprost przeciwnie, króluje umiar ozdobników, który dyktuje np. rzadkie pokrywanie się przewodnich syntezatorów z wokalizami. Dzięki temu nie obcujemy z kiczem obfitości, o który łatwo stosując zabiegi z lat 80., a mamy na czym zawiesić ucho – zarówno partie wokalne, jak i syntezatory konstruują naprawdę ładne melodie. Nie nazwałbym „Feel It Break” płytą przebojową, ale melodyjną – już tak. Przy całym oszczędnym sztafażu (a może właśnie dzięki niemu), numery z debiutu Austry zachwycają harmonijną konstrukcją, którą najlepiej wyraża „The Noise”, z początkiem przyprawiającym o ciarki na plecach.

Jedynym problemem Austry jest zachowawczość, która podyktowana jest raczej obraną stylistyką, aniżeli brakiem inwencji twórców. Projektowi daleko do ułagodzonego, alternatywnego, ale jednak ciągnącego ku mainstreamowi popu Florence And The Machine, ale i trochę za mało eksperymentowania w obrębie – było nie było – dość znanej i osłuchanej formuły. Pomimo tego „Feel It Break” to udana i spójna płyta. Gdzieś to słyszeliśmy, ale to nie przeszkadza w docenianiu sprawnego songwritingu i umiejętności wokalnych Katie Stelmanis, która mimo długu zaciągniętego u koleżanek po fachu z dłuższym stażem, znakomicie wpasowuje się w podkłady Potepski i Wolfa. Zresztą ten dług spłaca jeśli nie z nawiązką, to przynajmniej regularnie.

Paweł Klimczak (27 czerwca 2011)

Oceny

Marta Słomka: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 3 ocen: 6,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: bodybag
[23 kwietnia 2013]
Nie jest to plyta za ktora dalbym sie pociac. Ale podrapac to juz predzej. Rzadko czytam recenzje bo rzadko je rozumiem...zbyt czesto odpierdala ktos panszczyzne zamiast szczerze upajac sie czyjas tworczoscia. To raz. Raz w "Tylko Rocku" czy w "Teraz..." dowiedzialem sie ze No Means No jest z USA. Ynafff. Pawel..powiedz wprost...lubisz bardziej ta plyte niz nowomowa recenzji wskazuje :-)
Gość: józwa
[3 lipca 2011]
Kolega recenzent mógłby jeszcze posłuchac Bel Canto a mógłby mieć najwłaściwszy punkt odniesienia muzyki.
Gość: *N-I-E-Z-A-L*
[27 czerwca 2011]
w pierwszej dziesiątce płyt półrocza, 7 jak nic.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także