Paul Simon
So Beautiful Or So What
[Hear; 12 kwietnia 2011]
Co zrobić po rozstaniu z Artem Garfunkelem? Po napisaniu piosenek do „Absolwenta”, nagraniu niezliczonych przebojów i stworzeniu dziesiątek cudownych melodii? Paul Simon przez lata udzielał odpowiedzi na te pytania. Od początku solowej kariery było jasne, że nie musi wychodzić z niczyjego cienia ani udowadniać, kto słynny duet napędzał muzycznie i tekstowo. Z każdą płytą Simon wychodził za to ze skorupy folkowego poety. Wzbogacał brzmieniowo muzykę, poszerzał skład i mieszał style, utrzymując niezmiennie wysoki poziom swoich tekstów. Już na wyjątkowo lirycznym self-titled, w utworach takich jak „Run That Body Down” czy „Congratulations”, subtelnie śpiewał o sprawach tak powszechnych jak miłość czy samotność, a przy tym jego indywidualnie zorientowana twórczość nigdy nie mierzyła w status „głosu sumienia ameryki”.
Najnowszy album Paula Simona jawi się wypadkową słynnych „Graceland” i „There Goes Rhymin’ Simon”. Z tą pierwszą płytą łączą ją wyraźne inspiracje world music, a z drugą czerpanie z tradycji klasycznego, amerykańskiego popu. Za to głos Paula przytył, zestarzał się i nie potrafi już tworzyć tak delikatnych i zawiłych melodii. Doskonale świadom tych ograniczeń, Simon unika długich fraz i zwraca się ku silnym rytmom, jak w otwierającym „Getting Ready For A Christmas Day”. Przesunął przy tym punkt ciężkości z prostych hooków na bogactwo „tła”; maksymalnie zintensyfikował i skomplikował aranże, uciekając od oczywistych rozwiązań i jeśli chodzi o podobieństwo do Stevensów, bliżej mu dzisiaj do Sufjana niż Cat’a.
Paul ucieka, bo obawia się prostych i jednoznacznych dźwięków. Jakby chciał powiedzieć, że nie można zadawać istotnych pytań używając struktury trzy-akordowych utworów. Doskonałym przykładem tego jest „Questions For The Angels”, gdzie tworzy raczej klimaty i nastroje, niż zapadające w pamięć melodie. Co wcale nie oznacza, że muzyka na „So Beautiful…” jest gładko przelatującą papką. Osobowość Simona, wraz z jego bezpretensjonalnością i umiejętnością schowania się za tekstem sprawiają, że trudno uwolnić od obrazów i przestrzeni przez niego wykreowanych. Jak np. w „Love & Hard Times“: The light of her beauty is warm as a summer day, Clouds of antelopes roll by, No hint of rain, Pale blue sky.
Każdy utwór tutaj jest subtelnie i z wyczuciem przyprawiony elementami typowego dla Simona world music czy bluesa i folku, jednak „So Beautiful Or So What” poszukuje również dźwięków nowych, współtworzących tło i decydujących o jego świeżości (czy efekt ten Simon osiągnie za sprawą odgłosu silnika parowego – „Getting Ready For Christmas Day” – czy gitary zrobionej z opakowania na cygara – „Love Is Eternal Sacred Light” – nie jest istotne). Tekstowo zaś, Simon jak zawsze potrafi śpiewać o rzeczach trudnych i nieprzyjemnych w sposób delikatny, pozbawiony skłonności do pouczania. Na najnowszej płycie mówi o bogu, pierwszej żonie, egzystencjalnej pustce i szukaniu schronienia, ustawiając siebie w pozycji pytającego i wątpiącego. Towarzyszy temu potrzeba bycia aktualnym i nie oderwanym od rzeczywistości. By to osiągnąć, Paul osadza swoje rozterki w rzeczywistym świecie, gdzie pojawiają się Jay-Z, wojna w Iraku, czy klęski żywiołowe. Mimo ciężaru tych rozważań, prowokuje do dialogu i sam stara się podkreślić, że najlepszym wyjściem jest po prostu tańczyć i śpiewać. W zamykającym utworze śpiewa zaś, że życie jest takie, jak chcemy żeby było: so beautiful or so what. Najnowsza płyta Paula Simona urzeczywistnia pierwszą z tych opcji.
Komentarze
[13 czerwca 2011]
[11 czerwca 2011]
przecież to tylko stwierdzenie faktu
>>O bogu małą literą, spoko, wysoki poziom portalu.
spoko, twój "Bóg" na pewno wymierzy Michałowi odpowiednia karę
[10 czerwca 2011]
O bogu małą literą, spoko, wysoki poziom portalu.