Ocena: 8

Julian Lynch

Terra

Okładka Julian Lynch - Terra

[Underwater Peoples; 26 kwietnia 2011]

Zastanawiam się, o co chodzi Julianowi Lynchowi, kiedy po raz kolejny nagrywa tę samą płytę. W końcu rzesze innych artystów działają według podobnego schematu i jakoś nie mogą liczyć na moją sympatię. Nie oszukujmy się – modyfikacja stylu, jaka dokonała się między „Mare” a „Terrą” jest tak niewielka, jak niewielki jest przeskok w nazewnictwie; tam klimaty marynistyczne, tutaj sól ziemi czarnej. Ale to wciąż jeden krąg skojarzeń.

Oczywiście Lynch na swój sposób ewoluuje: w 2009 r., kiedy nie mógł wystąpić na letniej prezentacji artystów związanych z wytwórnią Underwater Peoples, zdecydował się mimo wszystko zagrać koncert za pośrednictwem kamery internetowej i mikrofonu zamontowanych w swoim laptopie. Wtedy, pisząc o jego muzyce – gdybyśmy o niej pisali – pewnie bylibyśmy skłonni określić go mianem reprezentanta sceny lo-fi; zresztą ta łatka przetrwała na Lynchu aż do zeszłego roku, kiedy ukazywało się rewelacyjne „Mare”. Tamten album, drugi pełnoprawny w karierze muzyka, sennym brzmieniem (któremu jednak nie sposób zarzucić piętna ascezy) mógł przywodzić skojarzenia z muzyką nagrywaną dyktafonem w sypialni rodziców. W porównaniu z „Mare”, „Terra” brzmi bardziej przejrzyście, elegancko, a aranżacyjny przepych minimalistycznych kompozycji każe już zupełnie wyjąć Juliana poza nawias lo-fi.

Kim jest Julian Lynch?, mógłby zatem zapytać przygodny czytelnik tej recenzji, bo choć w powyższych akapitach znajduje się kilka tropów, to raczej zatartych hermetycznym nazewnictwem i resztkami szeptanego hype’u. Ja lubię myśleć o młodym artyście jako antytezie współczesnego idola, a może post-noughtiesowego muzyka w ogóle. To znaczy, Lynch, który gra na wielu instrumentach (choć jak dotąd próżno szukać w jego grze oznak wirtuozerii), który robi doktorat z etnomuzykologii, który w życiu nie nagrał ani jednego tanecznego utworu (chyba) i nie skorzystał nigdy z pomocy samplera – ten Lynch jest dla mnie pierwszym muzycznym profesjonalistą niezalu bieżącej dekady. A fakt, że wywodzi się ze środowiska muzyków półprofesjonalnych jedynie dodaje całej sprawie smaczku przekory.

Oficjalny debiut Lyncha, „Orange You Glad” z 2009 r. tonął w nastroju, operując szczątkową konstrukcją i gdzieniegdzie wykorzystując niekonwencjonalną instrumentację (choćby klarnet, który szybko stał się znakiem rozpoznawczym Juliana). Natomiast „Mare” z 2010 r. było już dojrzałą próbą stworzenia albumu w duchu „muzyki czwartego świata”. Termin ten ukuty został na początku lat 80. przez trębacza Jona Hassella i określał estetykę utworów zbudowanych w oparciu o rzeczywiste techniki kompozycyjne kultur Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Afryki (i w ogóle wszystkich Antypodów świata), przefiltrowanych przez wrażliwość europejskiego minimalizmu i elektronicznego ambientu. Przez lata niewielu artystów – a już na pewno niewielu z tych, którym udało się uzyskać rozgłos – podjęło wątki tkane przez Hassella (swoją drogą to ciekawa historia, bo współpracownik trębacza – Brian Eno – niemal równolegle pracował nad „My Life In The Bush Of Ghosts”, albumem który reinterpretował world music w zupełnie inny sposób; i to właśnie ta druga płyta, a nie „Fourth World Music, Vol. 1” wyznaczyła ton dla kolejnych ekspedycji w postmodernistyczną dżunglę). Julian Lynch może więc śmiało aspirować do miana odnowiciela chlubnej tradycji – nawet jeśli o muzyce czwartego świata nigdy nie słyszał – bo jego „Mare” wątki globalnego dziedzictwa łączyło z rozwagą i spokojną atencją godną albumów takich jak „Dream Theory In Malaya” Hassella.

Na tle tych wcześniejszych dokonań „Terra” wygląda jak próba skapitalizowania dotychczas sygnalizowanego potencjału. Jeśli „Orange You Glad” było Lynchowskim zbiorem krótkometrażówek, a „Mare” „Głową do wycierania”, to „Terrę” postrzegać należy jako jego „Człowieka słonia” – projekt zrealizowany z większym rozmachem, za większą kasę, ale konsekwentnie eksplorujący wciąż te same wątki w twórczości autora. Oczywiście to tylko wrażenie, bo z relacji samego artysty wynika, że proces nagrania nowego albumu różnił się od poprzedniego wyłącznie zastosowaniem innego magnetofonu (i to tylko dlatego, że ten dotychczas przez Juliana używany, uległ zniszczeniu).

Zresztą sam autor przyznaje, że „Terra” miała być kontynuacją „Mare”. Kiedy się oba te albumy porówna, nowszy z nich wydaje się dziełem bardziej dynamicznym, operującym szerszą paletą brzmień, ale i nastrojów. Najciekawsza jednak wciąż pozostaje twórcza metoda stosowana przez Lyncha: sposób w jaki bez trudu wyjmuje dźwięki z ich naturalnego kontekstu i łączy z sobą, pozwalając przenikać się różnym tradycjom, inspiracjom, kulturom. W jednym ze starszych wywiadów, Julian zwracał uwagę, że nie jest możliwe zmierzenie wpływu określonych źródeł inspiracji na czyjąś twórczość, nie jest możliwe dokładne prześledzenie pochodzenia danego dźwięku w strukturze zwartej kompozycji. Jednocześnie muzyka, którą autor „Terry” tworzy, jest fuzją tradycji zwykle od siebie odległych. Poprzez równoprawne traktowanie wszystkich tych elementów, Julian Lynch osiąga efekt rzadko dzisiaj słyszany: frapujące wrażenie tajemnicy.

Pozornie więc „Terra”, jako bliźniaczy album „Mare”, może wydać się dziełem wtórnym wobec dotychczasowych dokonań Lyncha. Jednak na gruncie stylu, Julian pozostaje artystą nieodgadnionym, twórcą unikalnego języka wypowiedzi muzycznej, który jeszcze nie został odkodowany. Wciąż nie potrafię odpowiedzieć, które z utworów młodego kompozytora są lepsze od pozostałych – do pewnego stopnia każdy wydaje się fascynujący. A czy jest doskonalszy sposób, na przykucie uwagi odbiorcy, jak zmuszenie go, by nieustannie zadawał pytanie: „dlaczego?”

Paweł Sajewicz (12 maja 2011)

Oceny

Paweł Sajewicz: 8/10
Piotr Wojdat: 7/10
Łukasz Błaszczyk: 7/10
Średnia z 5 ocen: 6,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: predator kuźwa
[18 maja 2011]
sory, możemy nie rozpływać się nad świetnością, lub nie powyższej recenzji tylko zacząć oceniać i wypowiadać własne zdanie na temat muzyki?
PS
[14 maja 2011]
ja tylko uprzedzę ewentualne pytania: Oleńka komentująca poniżej nie jest Oleńką - moją dziewczyną ";p" ale za pozytywne komentarze dzięki! bardzo mi miło.
Gość: Adam
[14 maja 2011]
majonez > ketchup
Gość: Oleńka
[13 maja 2011]
świetna recenzja, najlepsza od miesięcy.
kuba a
[13 maja 2011]
Dziękuję w imieniu autora grafiki. (I cieszy mnie ta uwaga w kontrze do innych uwag, zgadzam się).
Gość: ra
[13 maja 2011]
a, i świetna grafika do zapowiedzi Lyncha na głównej
Gość: ra
[13 maja 2011]
gdzie tu niby jest popisywanie się erudycją? w zakresie odniesień muzycznych widzę tylko rzetelnie podane, najbardziej oczywiste tropy, nie wyczuwam nadmiaru. a ogólnie fajny, ciekawy tekst. od dłuższego czasu powtarzające się zarzuty o nadmierną erudycyjność/intelektualizm w komentarzach do recenzji robią wrażenie jakiegoś nudnego trendu, często robionego na siłę i niesprawiedliwie w stosunku do wielu konkretnych tekstów, do których się odnoszą.
Gość: Dejwidlynczssie
[13 maja 2011]
Mare > Terra
Gość: Huanaja
[13 maja 2011]
Eh tam, doskonała recenzja, wszyscy powinni tak pisać.
Gość: hudefak
[13 maja 2011]
David Lynch > > > Julian Lynch
Gość: Maciej
[12 maja 2011]
Sorry Paweł, ale jak dla mnie za bardzo popisujesz się swoją erudycja, zwłaszcza, że swoje wątki rozwinąłeś już w podsumowaniu roku.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także