Ocena: 7

Jamie Woon

Mirrorwriting

Okładka Jamie Woon - Mirrorwriting

[Polydor; 4 kwietnia 2011]

„Mirrorwriting” weryfikuje kilka obiegowych sądów na temat Jamie’ego Woona i to w elegancki sposób. Po współpracy z Burialem na „Wayfaring Stranger” i bardzo klubowym singlu „Night Air”, Woona chętnie stawiano w jednym rzędzie z Jamesem Blake’iem, a nawet – co już dziwi – z Jamie’em XX (może to przez imię?). I choć numery podszyte klubowym feelingiem („Night Air” i „Street”) są najlepszymi na płycie, to całość „Mirrorwriting” nie pozostawia złudzeń – Jamie Woon to jednak singer/songwriter, i to nowego rodzaju – głęboko zakorzeniony w atmosferze muzyki miasta.

Łatwo uprościć sprawę i wcisnąć młodego Brytyjczyka do robiącej ostatnio furorę szufladki ze „zmutowanym R’n’B”, ale to strzał tyleż długi, co niecelny. Jeśli szukać już siatki odniesień za Oceanem, to warto spojrzeć w stronę nawiedzonego soulu spod znaku Cee Lo Greena (ze średniego okresu), aniżeli blichtru i splendoru Dreama czy nawet Timberlake’a. Takimi numerami są np. „Lady Luck” czy gospelujące „Middle”, których wokalny kunszt każe mi odszczekać dość niefrasobliwą uwagę, jaką poczyniłem przy okazji debiutu Blake’a – Woon jest dużo lepszym wokalistą od swojego młodszego kolegi i używa głosu z większą świadomością. Jeżeli już porównujemy obu debiutantów, to warto zwrócić uwagę, że Woon proponuje pełne piosenki, nieraz o bardzo progresywnych strukturach, nie zawiesza nic w próżni, stawia na przestrzeń i stroni od ciszy. Tam, gdzie album Blake’a się rozsypywał, próbując ugrać coś swoim niedopowiedzeniem, Woon wciąż walczy o melodię. Tak jest np. w „Spiral”, które nie staje w połowie, ale ciągle oferuje jakiś nowy motyw, wzbogaca aranż, by wreszcie wyciszyć się w intymnej klauzuli. Zmysł kompozycyjno-aranżacyjny Woona jest naprawdę imponujący, choć potrafi zaprowadzić go na manowce. Po interludium („Second Breath”) serwowane są nam „Gravity” i „Waterfront”, które wyraźnie odstają pod względem klimatu i użytych środków (gitara jeszcze silniej akcentuje singer-songwriterskie zacięcie Woona) od reszty albumu. W tym momencie szwankuje spójność i konsekwencja, z jaką Woon buduje swoją narrację i w zasadzie rozsądnym zakończeniem płyty byłby „Second Breath”. Może to czepialstwo, ale gitarowe numery z końcówki wydają mi się zbędne.

Potencjał komercyjny „Mirrorwriting” nie podlega dyskusji, zwłaszcza w kontekście furory, jaką robią „nowe brytyjskie brzmienia”. Szlaki dla sukcesu tej płyty – co absolutnie nie wynika z artystycznej zawartości debiutu Woona – przeciera zarówno Blake, jak i Katy B, w końcu wielu patrzy na autora „Mirrorwriting” przez pryzmat pierwszych, bardziej klubowych singli, wyspiarskie pochodzenie też nie jest bez znaczenia. Nie widzę powodów do zżymania się, bo niespodzianka przy spotkaniu z pełnym albumem autora „Night Air” jest jedną z najprzyjemniejszych w tym roku. To emocjonalny krążek o autorskim brzmieniu, któremu w równym stopniu patronują zarówno samplowe eksperymenty Buriala (szczególnie jeśli chodzi o brzmienie perkusjonaliów), jak i tradycja czarnoskórych pieśniarzy z południa USA. Świetny debiut, udowadniający słuszność brytyjskiej edukacji muzycznej (Jamie Woon jest absolwentem BRIT School, podobnie jak choćby Katy B) i jej supremacji na polu kombinującego popu.

Paweł Klimczak (28 kwietnia 2011)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Marta Słomka: 7/10
Średnia z 5 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Jamie B
[3 maja 2011]
U R 2 Sophisti 4 ME
Gość: mariusz
[3 maja 2011]
to nie jest właściwe miejsce, żeby wymieniać swoje ulubione płyty, ale skoro Jamie B jest ciekawy..., w tym roku spodobali mi się przede wszystkim Toro Y Moi, Cass McCombs, Connan Mockasin, Gang Gang Dance, Nicolas Jaar, Mostly Other People Do The Killing, Robag Wruhme
Gość: Jamie B
[2 maja 2011]
@Mariuszku: wymień kilka Twoich ulubionych płyt z 2011. Ciekawym.
Gość: mariusz
[2 maja 2011]
otóż Arturze nie podoba mi się to teraz i raczej nie spodoba nigdy, zero oryginalności, zero emocji, ani porywające, ani nowatorskie, bez charakteru, nudy i wata cukrowa... jestem po prostu maksymalnie zaskoczony,że na screenagers przeczytałem reckę \"na tak\" płyty przeciętnej, że aż mdli. ale faktem jest, że pisząc wcześniej użyłem zwrotu mocno oklepanego;)
Gość: artur k
[2 maja 2011]
teoretyzowanie, że za kilka miesięcy ktoś nie będzie wracał do jakiejś płyty jest jedną z bardziej śliskich i mętnych figur w komentarzach pod recenzjami. no i właściwie to ten, jakie to ma znaczenie? abstrahując od tego, że Woon Ci się nie podoba - kiedy coś podoba Ci się teraz, a za miesiąc Ci się znudzi, to chyba fajnie, że był czas, kiedy Ci się podobało i tyle. no chyba, że szukasz muzyki wyłącznie "na zawsze".
sorry za wywód, boli mnie noga i muszę siedzieć w miejscu.
Gość: mariusz
[2 maja 2011]
Ta płyta jest maksymalnie przeciętna, Jamie Woon i Katy B. to najbardziej przereklamowani "artysci" recenzowani na tym i kilku innych portalach, ciężko mi sobie wyobrazić, że za kilka miesięcy ktokolwiek będzie słuchał tych płyt, zasługujących w porywach na 3/10
Gość: Woon w spódnicy
[2 maja 2011]
Tylko Blake, Woon i spółka, a zupełnie bez echa przeszła płyta niejakiej Caroline "Verdugo Hills".
Gość: kasia p
[1 maja 2011]
marta s - z tą koszulką to mnie ubiegłaś! a co do gitarowych ballad na końcu płyty to nie uważam wcale, że są zbędne. poza tym się zgadzam, dobra recenzja.
pklimczak
[30 kwietnia 2011]
Weeknd to bezapelacyjna czołówka roku. Bardzo bym chciał już przestać słuchać "House of Balloons", ale nie mogę się uwolnić :)
Gość: nienudny
[30 kwietnia 2011]
*erratum, ofkoz auto tjunową a nie wokoderową, za dużo Kraftwerk ostatnio.
Gość: jak niżej
[30 kwietnia 2011]
inaczej, Blake to Krystyna Ronaldo, a Woon Messi, o.
Gość: nienudny
[30 kwietnia 2011]
Jak można porównywać emo wokoderową pizdeczkę Blejka do Dżejmiego Łuna? To jak ekstraklasa przy Primera Division.
Gość: ale
[30 kwietnia 2011]
nie zapisał się wczoraj komentarz. a były tam uznania dla bractwa urbanzorientowanych, które słyszy więcej - co jest ok. a też chciałam i po przeczytaniu tej recenzji postanowiłam przesłuchać raz jeszcze tego albumu i wiadro. i jak najbardziej - podobnie jak katy b - jest to dopracowana do perfekcji ale nuda.
i po głębszej analizie kontekstów stwierdzam że to james blake zapisze się w historii póki co. chłopak chociaż zaskakuje albo irytuje tyle że z większą fantazją. ogólnie to najfajniejsze jest the weekend z house of b aj pozdro yo
Gość: Twist
[30 kwietnia 2011]
Dla mnie jednak -po głębszym namyśle- Jamie 8, a Kaśka B 7.
Gość: artur k
[29 kwietnia 2011]
bogactwo frazy "minimalistyczny pomysł"
Gość: kokoszanel
[29 kwietnia 2011]
Wiele się nasłuchałem, zanim posłuchałem. Posłuchałem i się roześmiałem. Słabe toto i strasznie męczące. Taka współczesna muzyka rozrywkowa, wypełniacz bez ambicji przekazu czegoś istotnego. Jeśli konfrontować to z blake, to ten drugi ma jakiś oryginalny, minimalistyczny pomysł chociaż. Smutne co się porobiło w muzyce... same produkty.
Ethan
[28 kwietnia 2011]
Lubię słuchać. I Woona i Weeknd i Blake\'a. I jestem zadziwiony tym.
Gość: jamie xx
[28 kwietnia 2011]
sam konkret, piona.
Gość: artur k
[28 kwietnia 2011]
super tekst
marta s
[28 kwietnia 2011]
no i rzecz jasna chce mieć t-shirt z grafiką ze strony głównej
marta s
[28 kwietnia 2011]
Mega trafna recenzja. Po raz kolejny Paweł Klimczak wyjął mi z ust parę przemyśleń i dochodzę do wniosku, że jest moim młodszym i bardziej spostrzegawczym zaginionym bratem.
Gość: dragonescu
[28 kwietnia 2011]
ciekawa i rzetelna recenzja, dużo słusznych uwag i trafnych spostrzeżeń. Mi osobiście po pierwszym przesłuchaniu najbardziej do gustu przypadło "Spirits" ale po kilku kolejnych to właśnie to "niepasujące" z początku "Gravity" stało się ulubionym numerem z tej płyty. Refren trochę drażni ale klimat tego numeru rzuca na kolana.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także