Orchestre Poly-Rythmo De Cotonou
Cotonou Club
[Strut; 28 marca 2011]
To jedna z płyt, które świadczą o tym, że muzyczni pasjonaci jeszcze coś dzisiaj znaczą, a ich fascynacje mogą wywoływać zamieszanie na nieco szerszą skalę. Zamiast wszechobecnej tendencji polegającej na znerwicowanemu gonieniu za nowościami, dosłownie kilku zapaleńców postanowiło zająć się pracą u podstaw, by odszukać muzykę zapomnianą, często niesłusznie pominiętą przez historię. Wskrzeszenie mody na afro-funkowe brzmienia to robota ludzi z takich wytwórni jak Soundway, Strut czy Analog Africa. Ten ostatni label ma szczególne zasługi w propagowaniu muzyki z Togo i Beninu, która w latach 70. zaskakiwała niespotykaną oryginalnością i energią. Do naszej świadomości przedostały się jednak głównie dokonania wykonawców nigeryjskich, których obecnie kojarzymy z afro beatem. W sąsiednich krajach działy się jednak rzeczy niejednokrotnie dużo ciekawsze, o czym świadczy znakomita kompilacja „African Scream Contest: Raw & Psychedelic Afro Sounds From Benin & Togo 70’s”. Ten przydługi tytuł oddaje zresztą charakter muzyki, która połączyła ogień z wodą: taneczny funk z elementami rocka psychodelicznego.
Orchestre Poly-Rythmo De Cotonou to najciekawsi przedstawiciele tamtejszej sceny. Muzyką Beninczyków zafascynowali się wspomniani wcześniej pasjonaci, którzy w wyniku długotrwałych poszukiwań zgromadzili materiał na kilka kompilacji. Najbardziej porywające okazały się te, które wydała niemiecka wytwórnia Analog Africa: „The Vodoun Effect” oraz „Echos Hypnotiques” zachwycają funkowym groovem, lekkim psychodelicznym posmakiem i lokalną bryzą znad Oceanu Atlantyckiego. To, co dodatkowo przyciąga w ich twórczości, to totalny brak wymuszonego kombinowania z brzmieniem, twórczy luz i autentyczność. Odkrywanie Czarnego Lądu w ostatnich latach przynosiło sukcesy, wykonawcy w rodzaju Mulatu Astatke czy Ebo Taylora mieli okazję wyruszyć w trasy koncertowe. Nagrali też nowe albumy, a wszystko to właśnie przydarzyło się także Orchestre Poly-Rythmo De Cotonou.
Tak jak wcześniej wspomniałem – nagrania ich autorstwa z lat 70. zachwycały także tym, że były zupełnie niewymuszone. Do tego nagrywano je w chałupniczych warunkach, co w tym przypadku pozwalało zachować wszystkie naturalne walory. „Cotonou Club” jest próbą wskrzeszenia tego brzmienia. Udaje się to jednak tylko częściowo. Tym razem słuchamy zespołu, który mógł skorzystać ze wszystkich dobrodziejstw współczesnego studia nagraniowego. Sprawia to, że mamy do czynienia z idealnie wyważonym materiałem. Na pewno brakuje znanej z kompilacji żarliwości, niespotykanej witalności, ale to chyba jedyne zarzuty jakie można postawić. Poza tym otrzymujemy nieco rozcieńczony ekstrakt tego, co najlepsze w twórczości Orchestre Poly-Rythmo, który powinien was przede wszystkim zachęcić do sięgnięcia po ich wcześniejsze dokonania.
Komentarze
[25 czerwca 2011]