Kurt Vile
Smoke Ring For My Halo
[Matador; 8 marca 2011]
Muzyka z głównego nurtu jest nader często tworzona przez rzemieślników albo „wesołych grajków”. Ci pierwsi doskonale potrafią „zagrać odbiorcom na uszach”, budując nieskazitelne harmonie i aranże, a drudzy – onieśmieleni brakami w swojej technice, nadrabiają umiejętnością tworzenia natchnionych melodii, popartych szczerymi i poruszającymi tekstami. Po środku pustka – miejsce zarezerwowane dla indywidualności potrafiących poruszyć odbiorcę w najbardziej wyrafinowanej formie?
Kandydatem do zaburzenia tego podziału może być Kurt Vile, który już na poprzedniej płycie namaścił się na syna Neila Younga i Bruce’a Springsteena, przy okazji nie obrażając się na współczesność i wyciskając wszystko co się da z formuły „gitarowej pieśni”. Tak jak twórczość wspomnianej dwójki czy Dylana, tak też pieśni Kurta oparte są na strukturze kilkuakordowych kawałków, które potem zostają rozbudowane w studiu. Kolejno nakładane są rozmaite przeszkadzajki, efekty gitarowe, aż w końcowej fazie powstają wielopiętrowe konstrukcje, które jednak w podstawie ciągle mają gitarowy schemat. Przez to nie ma w nich miejsca na bałagan ani artystyczne zagubienie. Kurt śmiało może zagrać w południe koncert z całym zespołem na main street w rodzinnej Philadelphii, a chwilę później schować się z gitarą w małym klubie.
Vile nie deklaruje się jako „gitarowy poeta” i rozsadza schematy od środka. Niszczy każdą ścianę w pokoju, w którym mieszkają jego mistrzowie. Jest bezpośrednio podłączony do swojego odtwarzacza, z którego wyciąga dźwięki i w akcie postmodernistycznego recyklingu nadaje im swoją osobowość. Otwiera intymnym „Baby’s Arms”: I will never ever ever be alone cuz its all in my baby’s hands, tylko po to żeby już w drugim kawałku uderzyć: In a black bowl I found a broken skull but I’m already gone. Ta przewrotność jest też świetnie widoczna w jego podejściu do gitary, która przeskakuje od melodycznych sekwencji w „Jesus Fever” przez proste plumkanie w tle „Peeping Tomboy” aż do roli instrumentu rytmicznego w „Ghost Town”. Nad tym unosi się głos Kurta, taki z rodzaju opowiadających historie, a nie kreślących melodię. Charakterystycznie zapętlony, jak w „On Tour”, z każdym wersem rozbudowując swój świat, poszerzając go o nowe symbole i znaczenia przy okazji bardzo często prowokując słuchacza: If it wasn’t taped, you could escape this song. Jest to jednak bardziej na zasadzie „wiem, że tam jesteś”, bo tak naprawdę cała płyta jest pełnym melancholii dialogiem z samym sobą, psychologicznym ćwiczeniem polegającym na jak największym uzewnętrznieniu się, z nadzieją, że na końcu nikt nie wybuchnie śmiechem, że wszystko zostanie zrozumiane.
„Smoke Ring For My Halo” łączy doskonale przemyślane tło z autentycznym i pięknym pierwszym planem tworząc niezwykłą pocztówkę. Przedstawia ona próbkę tego, co artysta, który dba o tekst, może zrobić z gitarą, jak mnóstwo rzeczy jeszcze ciągle może dodać od siebie i ile zaczerpnąć z przeszłości. Jest też lusterkiem, w którym przegląda się Vile, co chwilę puszczając do siebie oko, gorzko pocieszając się, że może cały ten smutek, o którym śpiewa, nie jest do końca na serio.
Komentarze
[29 kwietnia 2011]
[29 kwietnia 2011]
Mamy w Polsce screen dla nastolatek.
[21 kwietnia 2011]
[20 kwietnia 2011]